To nie twoje dziecko!
Iga i Krzysztof wychodzili ze szpitala, promieniejąc szczęściem. Krzysztof trzymał w dłoniach małe różowe zawiniątko — ich nowo narodzony syn, długo wyczekiwany, spał cicho, owinięty w kocyk. Krewni, przyjaciele, położna — wszyscy krzyczeli, gratulowali, wręczali kwiaty. Wszystko było tak, jak marzyła Iga.
— Dziękuję ci, kochanie — szepnął Krzysztof. — Za naszego syna.
Lecz nagle twarz Igi zbladła.
— Patrz, twoja mama idzie…
Ku nim szybkim krokiem zmierzała Barbara Janowska — matka Krzysztofa. Surowa, wyprostowana, twarda. Czyżby wzięła wolne w pracy? Na pewno nie bez powodu.
— Krzysztof! Nie rób tego! — rzuciła ostro, zamiast powitania.
— Co? — zdziwił się.
— Nie zabieraj tego dziecka. To nie twój syn!
Zapadła martwa cisza. Iga skuliła się, jakby dostała policzek.
— Mamo, ty w ogóle wiesz, co mówisz? — Krzysztof patrzył na nią, jakby nie poznawał.
Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu, gdy Krzysztof wyznał po raz pierwszy: jest zakochany. W kobietę starszą od siebie, z dzieckiem. I… w ciąży z innym mężczyzną.
Barbara była przerażona. Próbowała się nie wtrącać, nie ingerować. Miała nadzieję, iż „mu przejdzie”. Ale potem Krzysztof oznajmił: zamierza się z nią ożenić. Co więcej — chce poślubić jej starszego syna i dziecko, które teraz urodzi.
— Oszalałeś? — nie wytrzymała wtedy Barbara.
— Mamo, to moja decyzja. Kocham ją. I kocham te dzieci. Będę dla nich ojcem.
— Ale jesteś młody! Możesz założyć rodzinę z kobietą bez przeszłości! Mieć własne dzieci!
— One będą moje — stanowczo odparł Krzysztof.
Próbowała porozmawiać z Iga. Zaprosiła ją na kawę. Spokojnie, bez krzyków.
— Zrozum, jesteś matką, ja też jestem matką. Nie mam nic przeciwko tobie jako kobiecie. Ale czy to sprawiedliwe? Urodzisz dziecko jednego, a wychowywać będzie mój syn?
Iga tylko się uśmiechnęła.
— Chcesz, żebym zniknęła? Daremny trud. Kocham Krzysztofa. A on — mnie. Jesteśmy razem. Chcesz tego czy nie.
Od tamtego dnia Iga przestała się witać. Krzysztof — unikał rozmów. Telefony milczały.
Barbara cierpiała. Płakała w nocy. Rozmawiała z byłym mężem — machnął ręką. choćby jej siostra, której się poskarżyła, powiedziała: „Ważne, żeby był szczęśliwy”.
Ale Barbara wiedziała: on nie rozumie, w co się pakuje. Jest ślepy. I tylko ona, matka, znając charakter syna, widziała, jak nim manipulują.
Przez siostrzeńca dowiedziała się o dniu wypisu. Postanowiła — tam będzie. Spróbuje po raz ostatni zatrzymać syna. Ocalić go.
— Synku, błagam cię… — powiedziała drżącym głosem na oczach wszystkich gości. — To dziecko nie jest twoje. Nie popełniaj tego błędu. Póki jeszcze jest czas.
Iga przycisnęła dziecko do piersi, jak przed wrogiem.
— Mamo, odejdź — powiedział Krzysztof cicho, ale stanowczo. — To mój syn. I zabieram go do domu. Żadne twoje słowa tego nie zmienią.
— Iga — zwróciła się do niej Barbara — jesteś dojrzałą kobietą, masz dwoje dzieci. Czy naprawdę nie rozumiesz, jak bardzo mnie to boli? Jak mam patrzeć, jak mojego syna zamieniają w wygodnego sponsora?
— Przestań — odcięła się Iga. — Urodziłam dziecko od człowieka, który mnie zostawił. Krzysztof chciał być przy mnie — to jego wybór. A ty nie masz prawa się wtrącać.
— Mam prawo być matką! — krzyknęła Barbara. — A ty… ty tylko wykorzystałaś jego dobroć!
— A ty jesteś tylko zgorzkniałą kobietą, której nikt nie słucha. Pewnie nie bez powodu odszedł od ciebie mąż.
Te słowa jak plunięcie w twarz.
Goście milczeli. Ktoś odwrócił wzrok. Ktoś udawał, iż się nie słyszy. Krzysztof wziął dziecko i odszedł z Iga do samochodu. Drzwi zatrzasnęły się. Auto ruszyło.
Barbara została sama na środku placu — wśród obcych radości, obcych dzieci, obcej prawdy.
Jej syn — już nie jej. I zrozumiała to. Za późno. Czasem miłość oznacza pozwolić odejść, choćby gdy boli.