„To nie nasze dziecko!” – powiedziała Lena. Ale życie ułożyło wszystko inaczej.
Lena stała przy kuchence, nerwowo mieszając makaron w garnku. Jej oczy ciskały błyskawice, a głos drżał z powściąganej irytacji.
– Szymon, to nie może tak trwać w nieskończoność! – wybuchnęła. – Przecież to nie nasz syn! Sam pomyśl, co za absurd!
Szymon ciężko opadł na stołek i westchnął z rezygnacją:
– Wszystko rozumiem, Lenko… Ale co możemy zrobić? Wyrzucić go na bruk? Wiesz przecież, jak to jest z mamą…
– A właśnie twoja mama, wybacz mi, jest główną winowajczynią tej całej sytuacji! – przerwała mu Lena ostro.
Szymon tylko pokiwał głową. Nie miał już pomysłu, jak to naprawić. Wszystko zaczęło się, gdy jego siostra Kinga rozstała się z niesławnym mężem. Maria Nowak, ich matka, pierwsza domagała się rozwodu: „Taki zięć to wstyd!”. Kinga, będąc w ciąży, została sama i urodziła chłopca – Tomka. Jej były mąż nie pojawił się ani w szpitalu, ani później.
Z początku Kinga jakoś sobie radziła, ale nagle „zmęczyła się” macierzyństwem. Stwierdziła, iż chce ułożyć sobie życie i zaczęła intensywnie szukać nowego partnera. Mały Tomek stał się przeszkodą. Wtedy Maria „zaparkowała” wnuka u Szymona i Leny – „tylko na dwa tygodnie, przecież to rodzina!”. A iż oni sami nie mieli jeszcze dzieci, to czemu nie?
Ale dwa tygodnie zamieniły się w trzy miesiące. Lena była w szoku. Pracowała zdalnie, więc zostawała sama z chłopcem. Kinga odwiedzała ich coraz rzadziej, wpadając tylko na chwilę, by pocałować synka w czoło i uciec. Miała nowego adoratora, poważnego biznesmena z innego miasta. Ten choćby nie raczył wejść do ich mieszkania – obce dzieci go nie interesowały.
Lena początkowo znosiła to cierpliwie. Tomek, choć nie jej syn, był grzecznym, czułym dzieckiem. Żal jej go było. Czekał pod oknem na swoją mamę, która nigdy nie przychodziła.
Pewego wieczoru, wykończona, Lena usiadła w kuchni i wyszeptała:
– Szymon, zaczyna być niegrzeczny… Dziś powiedział, iż nie jestem jego matką i nie mam prawa mu rozkazywać… A ja… ja jestem w ciąży.
– Co? – Szymon osłupiał.
– Tak, Szymek. Tego przecież chcieliśmy… Ale teraz nie dam rady. Będziemy mieli własne dziecko. Nie udźwignę tego sama.
Dwie tygodnie później, gdy test pokazał jedną kreskę, Lena płakała. Wszystko na próżno. Tymczasem Szymon zawiózł Tomka z powrotem do matki, która właśnie przeszła na emeryturę. Maria zapewniała, iż da radę.
Ale Tomek był już w wieku, w którym zaczynał rozumieć, iż nikt go tak naprawdę nie chce. Maria nie radziła sobie – chłopak bił się w szkole, miał słabe oceny. Wtedy teściowa znów przyszła do Leny z błaganiem:
– Lenko, on cię kocha… Tylko przy tobie się uspokaja. Proszę, niech choć trochę z wami pomieszka…
– A Kinga?
– Kinga? To matka tylko na papierze. Powiedziała mi, iż żałuje urodzenia Tomka. Jej nowemu mężowi też nie jest potrzebny, zresztą sami są już na krawędzi rozwodu…
Lena, zaciśnięta w sobie, zgodziła się. I Tomek wrócił. Znów się uśmiechał, lepiej się uczył. On i Lena gawędzili w drodze do szkoły, żartowali, mieli swoje sekrety. Pewnego dnia przytulił ją i szepnął:
– Ty jesteś moją prawdziwą mamą. Kocham cię. Chcę zawsze być tylko z wami – z tobą i wujkiem Szymkiem.
Lena rozpłakała się. Zrozumiała, jak bardzo kocha tego chłopca. Jakby od zawsze był jej synem.
Minęły lata. Kinga się rozwiódła. Tomek został z Szymonem i Leną na zawsze. Dopełnili formalności – najpierw opieka, później adopcja.
A gdy pewnego dnia Lena stała przy oknie, Tomek podbiegł i przytulił się do jej brzucha:
– Mamo, obiecaj, iż będę miał braciszka! Będę go chronił!
Lena, wstrzymując oddech, uśmiechnęła się. Tym razem – na pewno dwie kreski. I szczęście. Prawdziwe.