Pobliską salę zabaw odwiedzamy dość często. Po pięciu minutach spaceru jesteśmy na miejscu. Godzina szaleństw w zupełności wystarczy. Zjeżdżalnie, baseny z kulkami czy trampoliny potrafią poprawić moim chłopcom choćby najgorszy dzień. Kilka dni temu, po niezbyt przyjemnym incydencie w przedszkolu, ponownie się na nią wybraliśmy. Piękne słońce bardziej skłaniało do zabawy na świeżym powietrzu, ale czego się nie robi dla dziecka. Było jeszcze kilkoro rodziców z maluchami, a wśród nich mama z małym chłopcem. I to właśnie ten duet zwrócił moją uwagę.
Mały rozrabiaka
Nie miał więcej niż cztery lata. Był pełen energii, a w jego głowie co chwila rodził się nowy pomysł. Kątem oka widziałam, jak wyrzuca kolorowe piłeczki z basenu, wykonuje najdziwniejsze figury na trampolinie czy zjeżdża ze zjeżdżalni głową w dół. Mama choćby na sekundę nie spuściła go z oczu i wcale się jej nie dziwię. Kiedy mijałyśmy się po raz dziesiąty, spojrzała na mnie i z delikatnym uśmiechem na ustach powiedziała: "To żywe srebro. Zawsze wszędzie go pełno" i pobiegła dalej.
Z minuty na minutę chłopiec coraz bardziej się rozkręcał. Raz wepchnął się na zjeżdżalnię bez kolejki, po chwili zauważyłam, jak pociągnął dziewczynkę za włosy. Do najmilszych nie należał, co do tego to nie mam żadnych wątpliwości. Były momenty, w których zastanawiałam się, jak ta kobieta daje sobie z nim radę. Przecież ona była w ciągłym biegu, bo spacerem tego nazwać nie można było. choćby na minutę nie usiadła. Biegała, uspokajała i nakłaniała do przeprosin.
No właśnie, te przeprosiny
Mama dokładnie obserwowała każdy ruch swojego syna. Widziała każde niezbyt miłe zachowanie. Kiedy kogoś popchnął, podbiegała i prosiła, wręcz żądała, by przeprosił. Kiedy zachował się "niestosownie", próbowała go dogonić i nakłonić do powiedzenia "przepraszam".
Choć to moje dziecko i jego bezpieczeństwo były dla mnie najważniejsze, to po prostu nie
dało się nie zauważyć tej kobiety i chłopca. Nikt nie zachowywał się tak jak
oni. Nikt tak nie biegał, nie szalał i nie rozrabiał jak ten maluch. Chyba nie
tylko ja byłam ciekawa, co się dalej wydarzy. Inni rodzice też spoglądali ukradkiem,
przyglądali się i co najważniejsze, starali się "uchronić" swoje dziecko. "Przeproś, albo wracamy do domu" – wciąż powtarzała kobieta.
Jednak wróćmy właśnie do tych przeprosin, bo to one w moim odczuciu są tutaj najważniejsze. "Powiedz, przepraszam", "Przeproś dziewczynkę", "Co teraz powinieneś powiedzieć?" – mówiła mama. Skutki jej próśb, a niekiedy i gróźb, były różne. Raz chłopiec posłuchał i powiedział "puste" przepraszam, innym razem odwrócił się na pięcie i pobiegł dalej.
Jednak pewna rzecz zwróciła moją uwagę. Ta kobieta ani razu nie powiedziała chłopcu, co zrobił źle. Nie wytłumaczyła, dlaczego powinien przeprosić. Nie wspomniała, iż swoim zachowaniem może wyrządzić komuś krzywdę, sprawić przykrość. Zależało jej tylko na słowie "przepraszam", na tym, by dobrze wypaść przed innymi. Przynajmniej
takie odniosłam wrażenie.
Być może poważniejszą rozmowę przeprowadzi z synem w domu. Nie mam pojęcia. Jednak wydaje mi się, iż takie spawy powinno się wyjaśniać od razu. Dzieci gwałtownie zapominają, koncentrują się na czymś innym, co innego zajmuje ich uwagę.
Ono nic nie rozumie
Wróciłam do domu, usiadłam i zaczęłam analizować. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tej kobiecie tak bardzo zależało wyłącznie na słowie "przepraszam". Na niczym innym. Dlaczego nie starała się wytłumaczyć, dlaczego nie można się tak zachowywać. Być może w jej odczuciu chłopiec był jeszcze za mały, by emocjonalnie do całej tej sytuacji podejść. By zrozumieć swoje zachowanie i wyciągnąć wnioski.
Jednak jak dowodzą badania przeprowadzone przez naukowców z University of Manchester w Wielkiej Brytanii, już dzieci w wieku czterech lat rozumieją, iż przeprosiny
mają wymiar emocjonalny. Zdaniem przedszkolaków przeprosiny są czymś, co może poprawić nam humor, gdy jesteśmy zdenerwowani.
Trzeba tylko chcieć i umieć dotrzeć do dziecka. Wytłumaczyć. Znaleźć w sobie siłę i spokój na rozmowę. Na przeanalizowanie pewnych zachowań, na wyciągniecie wniosków. Trzeba tylko chcieć.
Przeprosiny mają znaczenie dla rodziców
Zachowanie chłopca i jego mamy szczególnie zapadło mi w pamięci. Jednak z sytuacjami, w których to wyłącznie rodzicom zależało na tym, by ich dziecko przeprosiło, spotkałam się kilkukrotnie. W każdej z nich głównym bohaterem był maluch w wieku przedszkolnym. Dziecko z pokolenia małych buntowników, które rękami i nogami broni się przed słowem "przepraszam". A rodzic nakłania, zachęca, prosi.
Mam wrażenie, iż niektórym zależy wyłącznie na tym, by ładnie wypaść. By dziecko powiedziało "przepraszam" i pobiegło dalej. By inni usłyszeli, nie mieli pretensji i by byli zadowoleni. Oczywiście tylko niektórzy rodzice mają takie niezdrowe, być może trochę lekceważące podejście. Większość z nich (przynajmniej mam taką nadzieję) przeprosin nie traktuje jako jednego słowa, za którym nie kryje się niż szczególnego. I z tą nadzieją pozostanę.