Słowa mają ogromną moc
Mam w domu dwóch chłopców: obaj mają niespożyte pokłady energii – potrafią biegać, skakać i śmiać się bez końca. Ale tak samo szybko, jak rośnie ich entuzjazm, potrafią się zezłościć, rozpłakać czy poczuć, iż muszą coś wykrzyczeć. A wtedy nadciąga burza, bo wiem też po sobie samej, iż nasze temperamenty są wybuchowe.
Od kiedy się tylko urodzili, próbowałam różnych sposobów, by pomóc im się uspokoić. Kiedy byli niemowlakami: nosiłam, tuliłam i kołysałam. Później tłumaczyłam, odwracałam uwagę, czasem choćby sama podnosiłam głos (co oczywiście kończyło się źle).
Aż w końcu odkryłam jedno zdanie (a adekwatnie dwa), które naprawdę działa. Brzmi ono: "Widzę, iż jest ci trudno. jeżeli chcesz, to cię przytulę i pobędziemy tym razem". Te słowa mają w sobie coś, co potrafi zatrzymać choćby największą falę emocji.
W rodzicielstwie bliskości najważniejsze jest to, by dziecko czuło się widziane, słyszane i ważne – także wtedy, gdy przeżywa trudne emocje. Gdy mówię moim synom, iż widzę, iż jest im trudno, to nie oceniam, nie krytykuję i nie próbuję od razu naprawić sytuacji.
Po prostu przyznaję, iż dotykają ich jakieś uczucia i uczymy się je wspólnie akceptować. Muszę tu tez przyznać, iż rodzicielstwo bliskości dla mnie to nie tylko to uznawanie i akceptacja, ale również mądre stawianie granic.
Jeśli więc trzeba, umiem głośno powiedzieć, iż jakieś zachowanie dziecka jest nieakceptowalne i nie daję sobie wejść na głowę. Uważam jednak, ze cierpliwość, czułość i wyrozumiałość to klucz do udanej współpracy i wychowania.
Słowa "Jestem przy tobie" to zapewnienie, iż nie muszą radzić sobie sami z natłokiem uczuć. Dają im poczucie bezpieczeństwa pewność, iż zawsze mogą liczyć na moje wsparcie.
Przykład z mojego domu
Kilka dni temu starszy syn wrócił z przedszkola w fatalnym nastroju. Okazało się, iż pokłócił się z kolegą. Już od progu zaczął krzyczeć, iż "wszyscy są głupi" i trzasnął drzwiami swojego pokoju.
Kiedyś od razu bym pytała: "Co się stało? Dlaczego tak się zachowujesz?". Teraz weszłam spokojnie, kucnęłam obok i powiedziałam: "Widzę, iż jest ci trudno. Jestem przy tobie". Wiem, brzmi może trochę banalnie, trochę górnolotnie, ale zapewniam, iż działa.
Syn najpierw patrzył na mnie zły. Ale po chwili spuścił wzrok i przytulił się, a łzy popłynęły mu po policzkach. Dopiero wtedy, kiedy emocje trochę opadły, opowiedział mi, co się stało.
Co dają "magiczne słowa"?
Zatrzymują wybuch emocji – dziecko czuje się zauważone, więc nie musi "krzyczeć" swoimi emocjami jeszcze głośniej.
Budują poczucie wartości – pokazują, iż jest kochane i akceptowane nie tylko wtedy, gdy jest wesołe i spokojne.
Uczą empatii – gdy dzieci doświadczają takiego wsparcia, same później łatwiej okazują je innym.
Czasem moje słowa trafiają na mur: kiedy złość jest duża, dopiero po kilku minutach wychodzę z inicjatywą rozmowy. Ale choćby jeżeli na zewnątrz nie ma natychmiastowej zmiany, wiem, iż wewnątrz dziecko słyszy i zapamiętuje.
Bo te słowa to nie czarodziejska różdżka – to raczej most, po którym mogę dojść do mojego synów wtedy, gdy oni zapamiętale się złoszczą, krzyczą lub płaczą. Bywa i tak, iż trzeba dać tym emocjom upust: wykrzyczeć się, wypłakać, wybiegać na boisku czy pobyć w samotności w swoim pokoju. Dopiero po opadnięciu tych uczuć można powiedzieć, iż jesteśmy obok.
Dzisiaj wiem, iż nie muszę mieć gotowych rozwiązań na każdą dziecięcą burzę. Wystarczy, iż dam synom to, co najcenniejsze – obecność, akceptację i poczucie, iż są dla mnie ważni w każdej chwili swojego życia.