Połowa lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia. Klasa maturalna w moim liceum. Wychowawca, pan Filutek, który był znany z dość luźnego stosunku do otaczającej rzeczywistości, postanowił dowiedzieć się czegoś o naszych planach po skończeniu szkoły.
„Seryjka” poszła od lewej ławki pod oknem. Każdy wstawał i coś tam opowiadał. Wiadomo, dla niektórych z nas były to rzeczy ważne, dla doświadczonego nauczyciela, który po zakończeniu nauki widział już niejeden sensacyjny rozwój wypadków – zwykłe źwandolenie. Wszyscy ożywiliśmy się, kiedy „seryjka” doszła do Basi, która zawsze była uczennicą zdyscyplinowaną, przykładną i w ogóle – taką och i ach. – Będę uczycielką, psze pana! – wygłosiła doniośle, bez żadnego zawahania.
Wychowawca, który do tej pory wysłuchiwał wszystkich deklaracji z pewnym znużeniem, na słowa Basi zareagował dość niespodziewanie, a choćby z pewnym zdziwieniem. Wiedzieliśmy w czym rzecz, bo Basia, którą systematycznie i dokładnie odpytywał inny nauczyciel, nasz historyk, słynęła z odpowiedzi równiutkich, gładkich, takich pod sznurek. Kilka razy zdarzyło się, iż ten historyk drwił z przejętej dziewczyny i odpytywał ją z otwartą książką. Po każdym zdaniu wyrecytowanym na blachę, mówił do niej: – Basiu, wróć, tam był przecinek. Niektórzy z nas uśmiechali się wtedy pod nosem, ale nikt nie miał odwagi, żeby głośno komentować fakt, iż pamięciowe opanowanie tekstu nie zawsze świadczy o jego zrozumieniu, a miarowe stękanie przy jego głośnym mówieniu lub czytaniu jest po prostu śmieszne. Zresztą, historyk raz na jakiś czas potrafił udowodnić tą tezę, zadając Basi pytania odbiegające od przyjętego schematu. Rzadko zdarzało się, żeby w takich sytuacjach dziewczyna dawała sobie radę.
Wychowawca gwałtownie przeszedł do kolejnych orlic typu „Basia”. Kiedy jeszcze Iwonka, Marysia oraz Zosia zapewniły o tym, iż ich jedynym marzeniem jest „bycie uczycielem” wychowawca – wyraźnie poruszony i jakby załamany – opadł na biurko i trzymając swoje skronie w drżących rękach, głośno wyrecytował następującą kwestię: – Ku…wa, niech mnie wsadzą, nie poślę swoich dzieci do szkoły.
Uśmiechnąłem się znowu, bo takiego podejścia do sprawy, i takiego słownictwa, raczej nie spotykaliśmy w swoim, nie tylko szkolnym, życiu. Zwłaszcza w tej jego oficjalnej części. Zawsze tłumaczono nam, iż bycie nauczycielem jest najwyższym wyróżnieniem i nikomu nie przychodziło do głowy, żeby do omawiania tej kwestii używać słów zwykłych i niecenzuralnych.
Czy postępowanie swojego wychowawcy kiedykolwiek uznałem za naganne? Przenigdy! Wprawdzie nie słyszałem o tym, żeby ponosił jakąś karę za zaniedbywanie obowiązków szkolnych własnych dzieci, za to życie dało mi wystarczającą liczbę dowodów, iż chłop naprawdę kierował się troską o prawdziwe dobro swojego potomstwa.
Serdecznie pozdrawiam, Panie Profesorze!
→ Tomasz Miller
29.10.2025
• grafika ilustracyjna: Freepik
• więcej tekstów autora: > tutaj












