Doprowadzili do tego rówieśnicy, którzy znęcali się nad nią nie tylko psychicznie, ale także fizycznie. Bezlitośnie dręczyli nastolatkę przez pięć lat. W najbliższą niedzielę 29 września ulicami Lubina przejdzie marsz milczenia. – Może dzięki temu ludzie zrozumieją, czym naprawdę jest hejt i iż to musi się skończyć – mówią zrozpaczeni rodzice dziewczynki.
Wojciech i Monika Ziębowie w czwartek 19 września 2024 roku pochowali swoje jedyne dziecko. Mimo ogromnego bólu znaleźli siły, by opowiedzieć portalowi lubin.pl o tym, co spotkało ich córkę.
Julia Zięba marzyła, iż zostanie fryzjerką. Rodzicom mówiła, iż tak widzi swoją przyszłość i chce robić w życiu to, co ją naprawdę interesuje. Jej nauczycielka z przedszkola pamięta bardzo wrażliwą, inteligentną i wesołą dziewczynkę. I taka Julia była, dopóki w piątej klasie szkoły podstawowej nie zaczęła zdalnej nauki. Czas pandemii zapoczątkował jej osobisty dramat – Julia zderzyła się z tym, co dla wszystkich nastolatka jest wyjątkowo bolesne: odrzuceniem ze strony rówieśników.
– To był koszmar. Wyglądało to tak, iż lekcja leciała swoim torem, nauczyciel ją prowadził, a dzieci na czacie jechały po sobie, pisały straszne rzeczy – mówi Monika Zięba.
– Próbowaliśmy na to reagować, zgłosiliśmy to wychowawczyni, która rozmawiała z uczniami, ale nic to nie dało – dodaje Wojciech Zięba.
Powrót do szkolnych murów nie zmienił sytuacji. Julia była już stałym celem. Nie chciała już chodzić do szkoły, często prosiła rodziców, by zabrali ją z lekcji. Nie pomogła też zmiana placówki – starzy hejterzy nie odpuścili, a nowi koledzy i koleżanki bez skrupułów wzięli nastolatkę za cel ataków. Julia miała już etykietkę ofiary.
Walcząc o córkę Ziębowie zapukali do każdych drzwi. Rozmawiali z wychowawcami, szkolnymi pedagogami, psychologami, policją, rodzicami… Okazało się jednak, iż dorośli są zwyczajnie bezradni wobec okrucieństwa nastolatków.
– Byliśmy cały czas zbywani, ignorowani, traktowani jak przewrażliwieni rodzice. Jedna z matek przyznała, iż jej córka wręcz powiedziała: słuchaj mamo, ja wygooglowałam i jedyne, co będzie, to iż przyjdzie pani kurator, pogrozi mi palcem i tak mi nic nie zrobią. Dla nich te konsekwencje nie były żadnymi konsekwencjami – wspomina Monika. – Kiedy w końcu hejt na Julę przeniósł się na oficjalne strony lubińskie (ogólnodostepne profile w mediach społecznościowych poświęcone Lubinowi – przyp. red.) i tam padło jej imię, nazwisko, szkoła i najgorsze wulgaryzmy, to zgłosiliśmy sprawę na policję. Dopiero wtedy szkoła potraktowała sprawę poważnie. Ale skala tego już była ogromna, Julia już była zdruzgotana, już w ogóle nie było szans, żeby poszła do szkoły i wtedy już przeszła na indywidualne nauczanie – opowiada mama dziewczynki.
W technikum do przemocy psychicznej doszła też fizyczna, ponieważ Julia uderzona została przez koleżankę z klasy. Rodzice przyjechali w środku lekcji, by zabrać córkę do domu i wyjaśnić całą sytuację.
– Poprosiliśmy o rozmowę z rodzicami. Dostaliśmy pismo z terminem spotkania, więc oczywiście stawiliśmy się. I nasze ogromne zdziwienie było takie, iż byliśmy tylko my. Tamci rodzice w ogóle nie zostali zaproszeni. Była za to pani asystent międzykulturowa, bo chodziło między innymi o dziewczynkę z Ukrainy. Nie umiem tego zrozumieć – przyznaje Monika.
Po roku w technikum Julia przeniosła się do kolejnej szkoły. Zaczęła w niej naukę 1 września. Rodzicom mówiła, iż w nowej szkole było lepiej. Po kilkunastu dniach odebrała sobie życie.
Tam gdzie jest ofiara przemocy, jest też jej sprawca. Wielu lubińskich uczniów dobrze zna historię Julii i wie, kto ją prześladował. W sieci krąży też między innymi film, na którym jedna ze sprawczyń przemocy bez cienia rzeczywistej skruchy przeprasza Julię i jej rodziców, „którym jest teraz przykro”, i zdjęcie, na którym ona sama jest ofiarą swoistego samosądu ze strony rówieśników. Śmierć Julii nie zatrzymała agresji nastolatków choćby na chwilę. Nie pojawiła się refleksja, iż zrobili coś złego, za to Wojciech przyznaje, iż choćby na pogrzebie córki widział szydercze uśmiechy jej dawnych koleżanek z klasy.
– Przez lata tego było mnóstwo – opowiada Monika. – Nie chcę tego cytować, ale nasza córka była obrzucana najcięższymi epitetami. Szydzono z jej wyglądu, ubioru, choćby nazwiska. Gdy pisała w internecie, jak jest jej ciężko i iż nie chce żyć, hejt nabierał jeszcze większej mocy – iż w ten sposób szuka atencji. I nie było sposobu, żeby to przerwać. Dzieci piszą do nas, iż to trwa dalej. przez cały czas ją wyzywają. choćby po jej śmierci! – mówi ze łzami w oczach.
Polskie prawo nie penalizuje internetowego hejtu, ale przewiduje karę ze zniewagę. Artykuł 216. Kodeksu karnego mówi: „kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, ale publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”. Za znieważanie innej osoby za pośrednictwem środków masowego komunikowania, a takim są media i komunikatory społecznościowe, może zostać ukarany grzywną, karą ograniczenia wolności lub więzienia do roku. Tyle mówi kodeks, rzeczywistość jest taka, iż hejterzy pozostają bezkarni. Niszczą innych korzystając z pozornej anonimowości i fizycznego dystansu.
Marsz milczenia w hołdzie Julii przejdzie ulicami Lubina w najbliższą niedzielę, 29 września. Organizatorzy planują, iż cicha manifestacja wyruszy o godz. 19.00 ze skateparku, przejdzie ulicami Skłodowskiej-Curie, Kopernika i Wrocławską, a następnie Mostem Przyjaźni dotrze pod Kielich na Przylesiu. Oni też chcieliby, żeby hołd oddany Julii zapoczątkował poważne zmiany: w edukacji, wychowaniu i sposobie myślenia – zarówno młodzieży, jak i dorosłych.
Ziębowie dziś mają już tylko jeden powód, żeby wstać rano z łóżka:
– My jako rodzice, jako dorośli, jesteśmy na drugim miejscu, bo największe znaczenie dla dzieci i młodzieży ma grupa rówieśników. I do nich chcę zaapelować, iż ten hejt, to słowo napisane w Internecie, nie zostaje bez echa. Człowiek nie może być traktowany jako przedmiot. Tam, po drugiej stronie telefonu i komputera, jest ktoś, kto ma uczucia i kogo to słowo może zabić. O to nam chodzi: żeby ta fala nienawiści zakończyła się, a przynajmniej zmniejszyła się. Nie odzyskamy już naszej córki. Więc to będzie nasza misja, żeby pomóc innym dzieciom – twierdzi Wojciech.
– Nie chcemy, żeby śmierć naszej córki poszła na marne. Jedyne, co nas jeszcze trzyma, to wiara, iż uda nam się to jakkolwiek ograniczyć, powstrzymać… Że uda nam się wytłumaczyć dorosłym, iż nie wolno bagatelizować sytuacji, gdy dziecko zgłasza, iż ma problemy. o ile będziemy w stanie pomóc chociaż jednemu dziecku, to warto. Bo wiemy, iż Julia bardzo by tego chciała, żeby jej historia pomogła komukolwiek – mówi Monika.
(autor: Joanna Dziubek, lubin.pl)