„Spotkałeś ją pierwszą, z nią idź” – powiedział Krzysztof do psa. „Będę tęsknił.”
Pociąg podmiejski zwalniał. Ludzie w wagonie już ustawili się w kolejce do wyjścia. Za oknami migały coraz wolniej sylwetki osób na peronie, oświetlone jarzeniowym blaskiem lamp. Wreszcie skład zatrzymał się po kilku gwałtownych szarpnięciach. Drzwi otworzyły się z hałasem, a pasażerowie, obładowani torbami i siatkami, zaczęli wysypywać się na zapaskudzoną, wydeptaną przez tysiące stóp platformę małej stacji podwarszawskiej.
Ludzie rozmawiali, przeciągali zdrętwiałe nogi i kierowali się w stronę schodów. Krzysztof wysiadł ostatni. Nikt na niego nie czekał. Sam też się nie spieszył do swojej samotnej, wynajętej nory, w której bywał tylko po to, by przespać noc.
Kilka miesięcy wcześniej rozwód z żoną. Zostawił jej mieszkanie i nowo narodzoną córeczkę, a sam wynajął coś tańszego na obrzeżach.
Pewnego dnia poznał dziewczynę. Spotykali się krótko, później rozstali – bez żalu. A potem, trzy miesiące później, zjawiła się u niego z już wyraźnie zaokrąglonym brzuchem. Powiedziała, iż jest w ciąży. Zaproponował ślub. Po czterech miesiącach urodziła zdrową dziewczynkę.
Ze łzami wyznała, iż przed nim była z kimś, kto uciekł, gdy tylko usłyszał o ciąży. A tu nagle – on, Krzysztof. Nie miała dokąd pójść, nie chciała wracać do rodzinnego miasta. Nie mógł jej wyrzucić na bruk. Sam się wyniósł, podał na rozwód.
Teraz pracował niemal bez przerwy, oszczędzając na nowe mieszkanie. Kumpel zorganizował ekipę remontową i wciągnął Krzysztofa. Remontowali lokale i domy.
Krzysztof powłóczył się w stronę schodów, oświetlonych bladym światłem latarni. Na dole zauważył rudego psa. Zwierzę spojrzało na niego, a potem w górę, na peron.
„Tam chyba już nikogo nie ma. Co, właściciel nie przyjechał? Nic się nie martw, może będzie na ostatnim pociągu” – mruknął Krzysztof i ruszył przed siebie.
Po kilku krokach obejrzał się. Pies wdrapał się na peron i wypatrywał kogoś w tłumie. Rozległ się stukot odjeżdżającego składu. Pies zaskomlał, śledząc go wzrokiem, po czym zbiegł po schodach i podszedł do Krzysztofa, siadając naprzeciwko z milczącym pytaniem w oczach.
„No i co, planujesz tu stać, czy idziesz ze mną? Uważaj, drugi raz nie zaproszę” – Krzysztof odwrócił się i ruszył bez oglądania.
Pies przez chwilę patrzył za nim, jakby zastanawiając się, po czym poderwał się i pobiegł za nim. Najpierw trzymał się z tyłu, potem zrównał kroki.
„Samotność ci doskwiera? Rozumiem. A do kogo ty adekwatnie należysz? Nie widziałem cię wcześniej. Swoją drogą, sam tu niedawno mieszkam…”
Pies maszerował obok, uważnie słuchając. Tak doszli do czteropiętrowej kamienicy, w której mieszkał Krzysztof. Przed klatką pies przystanął.
„Wchodzisz?” – Krzysztof szeroko otworzył drzwi. „Decyduj się, bo umieram z głodu i zmęczenia.” – Wszedł do środka, ale drzwi przytrzymał.
Pies powoli wspiął się po schodach, minął Krzysztofa i wkroczył do środka. „No nie, z tobą to nie będzie łatwo, kolego” – zaśmiał się Krzysztof, puszczając drzwi.
Znaleźli się w słabo oświetlonej klatce schodowej.
„No dalej, na trzecie piętro. Wybacz, winda nie działa” – żartował.
Pies przeskakiwał po stopniach, zatrzymując się na półpiętrach i czekając na nowego towarzysza. Gdy weszli na trzecie piętro, Krzysztof zatrzymał się przy swoich drzwiach, wyciągając klucz.
„Dotarliśmy. Tu mieszkam.” – Otworzył, wszedł pierwszy i zapalił światło w przedpokoju. „Wchodź. Drugi raz nie zapraszam.”
Pies zawahał się na moment, po czym spokojnie, z godnością, wkroczył do środka i usiadł przy wieszaku.
„Wychowany. Szacun. Ale skoro już jesteś, rozgość się” – mówił Krzysztof, rozbierając się.
Zgasł w przedpokoju i przeszedł do pokoju, rzucając plecak na komodę. Pies położył się na podłodze, nasłuchując. Gdy dobiegł go dźwięk naczyń, a nos wyczuł zapach podgrzewanej konserwy, przełknął ślinę, wstał i podążył za aromatem.
„A widzisz.” – Krzysztof wyciągnął z zlewu głęboki talerz, nałożył jedzenie i postawił przy ścianie.
Pies podszedł, obwąchał, po czym w mgnieniu oka wyczyścił talerz do połysku. Siedział, wpatrując się w Krzysztofa.
„Przepraszam, więcej nie mam. Nie spodziewałem się gościa.” – Zauważył, iż pies zerka w stronę kranu. „Słuchaj, nigdy nie miałem psa.” – Wstał, zabrał talerz. „Brawo, choćby myć nie trzeba.” – Opłukał go i nalał wody.
Pies natychmiast zaczął chciwie pić, rozchlapując krople.
Później Krzysztof siedział na kanapie, oglądając telewizję. Pies ułożył się u jego stóp, ale przy najmniejszym szmerze podnosił łeb.
„Wyluzuj, odpocznij” – powiedział Krzysztof, gasząc telewizor.
Gdy czuł, iż zaraz zaśnie, wstał z kanapy. Pies też się podniósł.
„Przepraszam, muszę rozłożyć kanapę.”
Pies, jakby rozumiejąc, odszedł na bok.
„Skąd się wziął taki mądrala? Powiedz, jak się nazywasz, jak mam do ciebie mówić?” – Krzysztof spojrzał na niego z uznaniem.
Gdy łóżko było gotowe, pies wrócił do przedpokoju.
„Hej, możesz spać tu, nie mam nic przeciwko” – krzyknął za nim Krzysztof, ale pies nie wrócił. „Jak chcesz.” – Wzruszył ramionami i zgasił światło.
Przez sen słyszał jakieś odgłosy, westchnienia i drapanie. Z trudem otworzył oczy. Światło poranka uderzyło w niego. Chciał wrócić do snu, ale z przedpokoju znów dobiegł szelest. Przypomniał sobie o psie.Następnego ranka Krzysztof obudził się z dziwnym uczuciem, iż jego życie właśnie się zmieniło na zawsze, a pies, Irena i on sam tworzą teraz coś, co można nazwać rodziną.