Dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu, w którym nie istniały codzienne problemy. Szósta rano, poniedziałek – znowu do pracy. Nie chce się, ale trzeba. Odruchowo zrzuciłam kołdrę i poszłam do kuchni zaparzyć herbatę. Za piętnaście minut trzeba będzie obudzić córkę, żeby zdążyć odwieźć ją do przedszkola.
Mój dzień jest rozpisany niemal co do sekundy – choćby na chwilę oddechu nie ma miejsca. Całą energię poświęcam na pracę i na córkę. Kredyt hipoteczny sam się nie spłaci, jak to mówią.
O dziewiątej rano, kiedy przeglądałam służbową pocztę, na telefonie pojawił się nieznany numer. „Pewnie jakiś klient” – pomyślałam. Niestety, to był głos z przeszłości.
– Ty w ogóle rozumiesz, iż mój syn odbiera sobie ostatni grosz?! – usłyszałam kobiecy głos.
Poznałabym go choćby na łożu śmierci. Elżbieta, moja była teściowa. I jakim cudem dorwała mój nowy numer? Przez trzy lata cisza, a teraz nagle telefon.
– Ty roztrwaniasz pieniądze mojego syna! Pokaż rachunki! – zażądała, prawie przechodząc w krzyk.
No tak, Leszek parę dni temu dostał wypłatę i pewnie znów poskarżył się mamusi, iż wredna była żona przejęła „jego” pieniądze. Całe 2 500 zł!
Ogromny majątek – jeżeli wierzyć jego słowom. Właśnie takie alimenty zasądził sąd: ani mało, ani na tyle dużo, żeby za to latać na Malediwy i jadać homary w piątki.
Poprosiłam, żeby więcej do mnie nie dzwoniła. Nie chciałam rozkręcać awantury przez telefon w pracy. Dopiero wieczorem trochę mi przeszło.
Tu się człowiek stara, żeby dziecku niczego nie brakowało, a „była” rodzina jeszcze wymaga raportu z wydatków. Wiem, iż zgodnie z prawem nie mają do tego żadnego prawa – ale i tak jest to zwyczajnie nieprzyjemne.
Wieczorem napisałam do byłego męża, żeby uspokoił matkę. Rozmów telefonicznych z nim unikam – od razu zaczynają się dziwne oskarżenia. Lepiej wysłać krótką wiadomość.
Nie mam też specjalnie czego ukrywać – te 2 500 zł idzie na przedszkole i zajęcia z logopedą. Zostaje ledwie 400 zł! Za to nie poszalejesz.
A ile kosztuje ubranie, buty, leki czy zabawki – wolę choćby nie liczyć. Wiem, iż powinnam dokładać się finansowo co najmniej tyle, co ojciec, i robię to z nawiązką.
Elżbieta jednak potrafiła nas dorwać na ulicy, kiedy z Darią szłyśmy do parku. Jak jej się to udało, skoro specjalnie przeprowadziłam się do innej dzielnicy?
– Gdzie rachunki, ty wstrętna? A ta modna torebka – pewnie za alimenty kupiona? Wredna baba! – wrzasnęła tak, iż aż podskoczyłyśmy z córką.
– To panią zupełnie nie interesuje! – odpowiedziałam, chowając córkę za siebie. – Proszę nie straszyć dziecka i obniżyć ton!
Nie wiadomo, co jej może przyjść do głowy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby czymś rzuciła.
– Sama odeszłaś od Leszka, to on już ci nic nie jest winien! – rzuciła z satysfakcją.
Przykre, iż choćby nie spojrzała na jedyną wnuczkę. Całą nienawiść skupiła na mnie. Lata się nie widziałyśmy, a jej podejście się nie zmieniło.
– Zgodnie z prawem ojciec ma obowiązek utrzymywać dziecko – przypomniałam jej.
W odpowiedzi usłyszałam wiązankę przekleństw i groźby „zrobienia mi piekła”. Złapałam córkę za rękę i odeszłam. Cały dzień zepsuła mi tym swoim atakiem.
Daria była bliska płaczu – babcię widziała ostatni raz, gdy miała dwa lata, więc praktycznie jej nie pamięta.
Jeżeli myślała, iż tak mnie zmusi do pokazywania paragonów (czego nie muszę robić) albo do rezygnacji z alimentów, to się przeliczyła. Teraz już z zasady będę pilnować komornika choćby przy najmniejszej zwłoce. I co roku składać wniosek o waloryzację.
Teraz zastanawiam się, co robić dalej. Rozmowa z Leszkiem to strata czasu – dla niego mama to ideał i zawsze winna będę ja. Smutne, iż po rozwodzie ojciec wymazał z życia nie tylko byłą żonę, ale i córkę.
Na razie zablokowałam Elżbietę wszędzie, gdzie się da. Mam nadzieję, iż na groźbach się skończy. Najważniejsze, iż Daria jest przy mnie. Ze wszystkim innym sobie poradzę.