"Ty to chyba jesteś ze wsi, bo w taki sposób wychowujesz dzieci. Te z miasta są inne"

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Zabawy w błocie sprawiają dzieciom wiele radości. fot. mariasymchych/123rf


Życie w dużym mieście potrafi zmęczyć. Kiedyś uwielbiałam ten gwar i pęd, jednak od kiedy zostałam mamą, zaczęłam doceniać ciszę i spokój. Gdy mamy chwilę, uciekamy stąd jak najdalej. Do rodziny, przyjaciół czy wynajmujemy domek w gospodarstwie agroturystycznym. Tam, gdzie wodę można przynosić ze studni, a rano słychać piejącego koguta. Znalazłam nowe miejsce, które przywitało nas śpiewem ptaków i szumem drzew. Była też pani gospodyni. Jej słowa zapamiętam do końca życia.


W dużym mieście mieszkamy z przymusu, a nie z przyjemności. Studia, praktyki, praca. Tutaj są możliwości, szanse, perspektywy. Jesteśmy tu fizycznie, ale nasze serca są daleko stąd. Gdzieś na polskiej wsi, na łące porośniętej makami i chabrami. Na polanie, na której poza szumem drzew i śpiewem ptaków nie słychać nic.

Gospodarstwo


Choć moje dzieci urodziły się w jednym z największych miast w Polsce, to nie utożsamiają się z nim zbytnio. Nie czują się w nim jak ryba w wodzie. One uwielbiają wolność, przestrzeń, naturę. Dlatego jeżeli tylko możemy, pakujemy plecak i wyjeżdżamy. Nie musi być luksusowo. Wystarczy drewniany domek, podwórko i rower. Do szczęścia nic im więcej nie potrzeba, no może jeszcze lody czekoladowe by się przydały.

Znalazłam gospodarstwo agroturystyczne. W pobliżu las, mała rzeczka, ścieżki rowerowe. Polana idealna na popołudniowy piknik. W piątek pod wieczór byliśmy na miejscu. Przywitała nas "typowa" gospodyni. W chustce na głowie wyszła z kurnika, z koszykiem pełnym jaj. W drugiej ręce niosła łubiankę truskawek zerwanych tuż za domem.

Oprowadziła nas po gospodarstwie i dała klucz do domku. "Tu też tacy z miasta przyjechali" – powiedziała, wskazując na samochód stojący obok drewnianej bramy.

Poranek


Obudziły nas promienie słoneczne zaglądające do okien. Piejący kogut zachęcał do wstania z łóżka i pospacerowania po porannej rosie. Dzieci wyskoczyły z domku jak z procy. W piżamach, na boso. Zaglądały w każdy kąt, szukały przygód. Śniadanie zjedliśmy na trawie. Na spokojnie, bez zadęcia. Tak, jak uwielbiamy najbardziej.

Gospodarstwo było na tyle urocze i w naszym klimacie, iż postanowiliśmy, iż pierwszego dnia tutaj odpoczniemy. Cały dzień. Wycieczkę rowerową i piknik przełożyliśmy na później. Chłopcy biegali na bosaka, budowali szałas z gałęzi, zbierali kamienie. Brudne ubrania, ręce w piachu, stopy czarne od ziemi.

Około godziny 11 otworzyły się drzwi drugiego domku. Moim oczom ukazało się eleganckie małżeństwo ubrane w jasne, lniane ubrania. Była też kilkuletnia dziewczynka w żółtej sukience. Na głowie miała słomiany kapelusik, a w ręce trzymała lalkę w balowej kreacji. Przywitali się, wsiedli do samochodu i pojechali.

Wychowanie


Gospodyni przyniosła nam jajka, szczypiorek z ogródka i kubeczek malin. Zagadywała do chłopców, ale oni nie byli zbytnio zainteresowani dłuższą konwersacją. Przynosili wodę ze studni, wlewali ją do wykopanego dołka i taplali się jak świnki w błocie. Nie zwracałam im uwagi, bo wiem, ile takie zabawy sprawiają im radości. Wiem, iż ich potrzebują. Popijałam herbatę i delektowałam się widokiem. Patrzyłam na iskierki w oczach i uśmiech na twarzy.

Po południu wróciła rodzina, o której wcześniej wspomniałam. Weszli do domku i tyle ich widziałam.

Kiedy zbieraliśmy się już do kąpania i sprzątaliśmy po sobie podwórko, podeszła do nas gospodyni.

– Wy to swoi jesteście, ze wsi. Miastowe dzieci wychowuje się inaczej, one choćby nie mogą się pobrudzić – powiedziała, kierując twarz w stronę tego drugiego domku.

Uśmiechnęłam się tylko pod nosem, a na sercu poczułam ciepło. Bo słowa te, dla mnie, matki, są komplementem.

Idź do oryginalnego materiału