Urlop macierzyński: koszmar przeszłości i widmo rozwodu

newsempire24.com 3 dni temu

Dekretowy koszmar: cień przeszłości i groźba rozwodu

Dekret okazał się dla mnie, Kasi, prawdziwą próbą, która niemal zniszczyła naszą rodzinę. W małym miasteczku nad Wisłą trzy lata opieki nad pierwszym dzieckiem zamieniły moje małżeństwo z Markiem w pole bitwy. Teraz, gdy życie się ustabilizowało, mąż nalega na drugie dziecko, ale wspomnienia tych mrocznych dni wypełniają mnie paniką. Jego upór grozi powrotem do kłótni, a może choćby do rozwodu. Jak mogę się ochronić, nie tracąc rodziny?

Gdy nasz syn, Tomek, się urodził, byłam pełna nadziei. Przed dekretem nasze życie z Markiem było idealne. Spotykaliśmy się dwa lata, potem kolejne dwa mieszkaliśmy razem bez ślubu. Nie kłóciliśmy się – ani o codzienne sprawy, ani o pieniądze. Dzieliliśmy obowiązki po równo, omawialiśmy wszystkie wydatki i zawsze znaleźliśmy wspólny język. Dziecko planowaliśmy, przygotowywaliśmy się na trudności, ale nie miałam pojęcia, jak ciężka okaże się rzeczywistość. Marek, którego uważałam za kochającego i wyrozumiałego, zmienił się nie do poznania, a nasz związek zaczął pękać w szwach.

Pierwsze miesiące z dzieckiem były piekłem. Jako niedoświadczona matka nie wiedziałam, jak radzić sobie z płaczem, kolkami i nieprzespanymi nocami. Całe moje życia kręciło się wokół Tomka, a Marek tego nie rozumiał. Uważał, iż po prostu karmię dziecko co trzy godziny, daję smoczek i cały dzień mam wolne. „Przecież jesteś w domu, co w tym trudnego?” – mówił, wyrzucając mi, iż nie gotuję już wykwintnych obiadów, rzadziej sprzątam, a jego koszule nie zawsze są wyprasowane. Gdy podgrzewałam wczorajszą zupę, krzywił się: „Tego już nie da się jeść!” Ale pomagać mi nie zamierzał. „Ja haruję w pracy, a ty siedzisz w domu, mogłabyś sobie poradzić” – rzucał, ignorując fakt, iż zajmuję się dzieckiem non-stop.

Kłótnie wybuchały o byle co: kurz na półce, nieumyta patelnia, wczorajsze jedzenie. Marek odmawiał pomocy choćby w weekendy, odpowiadając na moje prośby krzykiem: „Moja matka z trojgiem dzieci dawała sobie radę, ogród uprawiała, obiad codziennie gotowała! A ty z jednym dzieckiem w mieszkaniu nie potrafisz!” Jego słowa bolały jak policzek. Czułam się bezużyteczna, a jego obojętność zabijała miłość, którą do niego czułam. Najbardziej bolesna była jednak kontrola finansowa. Gdy tylko przeszłam na dekret i przestałam zarabiać, Marek uznał, iż jestem „rozrzutna”. Żądał listy zakupów, ale kupował tylko to, co uważał za konieczne. Pewnego dnia skreślił wizytę u fryzjera: „I tak dobrze wyglądasz, nie ma co wydawać pieniędzy”. Dusiłam się z upokorzenia.

Mój idealny związek stał się klatką. Marzyłam o odejściu, ale nie miałam dokąd: własnego mieszkania brak, pracy też. Przez łzy postanowiłam: przetrwam do końca dekretu, wrócę do pracy i odejdę z Tomkiem. Ta myśl dawała siłę, by wytrwać. Ale pod koniec urlopu coś się zmieniło. Marek nagle zabrał mnie do salonu piękności, kupił nowe ubrania, żebym „wyglądała idealnie” przed powrotem do pracy. Gdy Tomek poszedł do przedszkola, a ja wróciłam do biura, Marek stał się innym człowiekiem. Znów był tym troskliwym, kochającym mężczyzną, w którym się zakochałam. Pomagał w domu, przestał liczyć każdy grosz, a ja nie wierzyłam własnym oczom. Kłótnie zaczęły blednąć, urazy się zacierały, a ja odłożyłam myśli o rozwodzie. Znów staliśmy się rodziną.

Ale ta krucha równowaga jest zagrożona. Kilka miesięcy temu Marek oświadczył: „Kasia, chcę drugiego dziecka”. Jego słowa uderzyły jak grom. Wspomnienia z dekretu – krzyki, wyrzuty, samotność – wróciły ze zdwojoną siłą. „Wiesz przecież, jak mi wtedy było ciężko – próbuję tłumaczyć. – Nie chcę przez to przechodzić jeszcze raz”. Ale on machnął ręką: „Teraz zarabiam więcej, damy radę. Chcę syna, następcę!” Jego upór rośnie, a ja widzę w jego oczach ten sam chłód co wtedy. Nie słyszy mnie, nie chce zrozumieć, jak bardzo przeraża mnie wizja ponownego zamknięcia w domu.

Każda rozmowa o drugim dziecku kończy się napięciem. Marek naciska coraz mocniej, a ja czuję, jak panika ściska mi gardło. Widzę przed sobą nieprzespane noce, jego pretensje, kontrolę finansową – i robi mi się niedobrze. „Nie jestem gotowa, Marek – mówię. – Daj mi czas”. Ale on nie ustępuje: „Jesteś egoistką, myślisz tylko o sobie!” Jego słowa bolą, a ja widzę, jak powraca cień tamtego nerwowego, krzyczącego Marka. Boję się, iż znów znajdziemy się na krawędzi rozwodu, ale nie potrafię się zgodzić na kolejny dekret. Tamte trzy lata prawie mnie złamały, a ja nie chcę ryzykować zdrowia, małżeństwa ani duszy.

Nocami leżę bez snu, rozdarta między strachem a poczuciem winy. Marek marzy o dużej rodzinie, a ja nie mogę mu dać tego, czego pragnie. Może rzeczywiście jestem egoistką? A może on nie widzi, jak głęboko mnie wtedy zranił? Kocham go, kocham Tomka, ale myśl o drugim dziecku to jak nóż w serce. jeżeli Marek będzie dalej naciskał, nasze kłótnie staną się tak gwałtowne jak dawniej, a ja znów zacznę myśleć o odejściu. Jak znaleźć wyjście? Jak wytłumaczyć mu, iż dla mnie dekret to nie euforia macierzyństwa, ale koszmar, którego nie chcę przeżywać ponownie?

Siedząc w ciszy naszego mieszkania, patrzę na śpiącego Tomka i czuję, jak serce ściska się z miłości i lęku. Chcę ocalić naszą rodzinę, ale nie wiem, czy starczy mi sił. Marek nie rezygnuje, a z każdym dniem przepaść między nami rośnie. jeżeli nie znajdziemy kompromisu, nasz związek, który z takim trudem odbudowaliśmy, runie. Stoję na rozdrożu, a każdy krok wydaje się krokiem w przepaść.

Idź do oryginalnego materiału