W Olivet, na przedmieściach Orleanu, znajduje się obskurny hotel należący do popularnej sieci, która oferuje pokoje za wyjątkowo niskie ceny. Miejsce jest ponure, a stoi na skraju centrum handlowego i hałaśliwej drogi krajowej. Na balustradach balkonów gdzieniegdzie suszy się pranie. Na parterze wózki dziecięce upchnięte są pod markizą, w pobliżu dużej tablicy z cenami, obok której widnieje duży napis: Przyjeżdżaj, kiedy chcesz!
To właśnie tutaj co trzy tygodnie zatrzymuje się autobus, który za każdym razem przywozi kilkudziesięciu pasażerów obładowanych plastikowymi torbami i zniszczonymi walizkami. Mieszczą się w nich rzeczy osobiste, które przyjezdni zabrali z namiotów w Paryżu lub na jego obrzeżach, gdzie do tej pory mieszkali. Genevieve, 35-letnia mieszkanka Wybrzeża Kości Słoniowej o nieuregulowanym statusie pobytu, zanim dotarła do hotelu, mieszkała w jednym z niezliczonych namiotów rozstawionych nad brzegiem Sekwany, rzut beretem od paryskiego ratusza. W Olivet przebywa już od kilku miesięcy. Wraz z partnerem i 13-letnim synem zajmuje przegrzany pokój o powierzchni zaledwie 10 m2. Kuchenka mikrofalowa umieszczona na półce pozwala na podgrzanie dań odebranych z charytatywnej organizacji Restos du Coeur, działającej w okolicy.
– Tu jest dobrze. Lepiej niż w Paryżu, gdzie mieszkałam na ulicy – mówi Genevieve.