"W twoim wieku…". Słów teściowej nie zapomnę do końca życia, zrównała mnie z ziemią

mamadu.pl 6 miesięcy temu
Zdjęcie: Dawała z siebie wszystko, a teściowa i tak ją skrytykowała. fot. Zmeika/123rf


"Myślałam, iż dobrze sobie radzę. Ogarniam. Sprawdzam się jako matka, żona i gospodyni. Czasami zdarzają mi się jakieś wpadki, niedociągnięcia i gorsze dni, ale chyba każdy tak ma. Niestety, teściowa gwałtownie ustawiła mnie do pionu, po czym zrównała z ziemią. Nie zapomnę jej słów chyba do końca życia" – wyznaje Żaneta.


Czasami zastanawiam się, skąd my to mamy? Takie się urodziłyśmy, wyssałyśmy to z mlekiem matki, czy tak jesteśmy zaprogramowane? Przyglądam się kobietom/matkom z najbliższego otoczenia i dochodzę do wniosku, iż za wszelką cenę chcemy dać z siebie wszystko. Chcemy udowodnić, iż wypełniamy wiele ról i każdej poświęcamy się w 100 proc. A koniec końców i tak dostajemy po głowie.

Kobieta idealna


Czy taka w ogóle istnieje? Czy warto dwoić się i troić, by takową właśnie być? List nadesłany przez Żanetę rozwiewa wszystkie wątpliwości. Zanim przytoczę jego fragmenty, trochę wam przybliżę, o co w ogóle chodzi. Żaneta to mama 15-miesięcznej córeczki (Kasi), która właśnie wróciła do pracy. Pracuje hybrydowo – cztery dni w domu, jeden dzień w biurze. Kiedy musi wyjść do pracy, malutką zajmuje się babcia/teściowa.

"Jestem pedantką, lubię gdy jest czysto, schludnie, poskładane w kosteczkę i poukładane pod linijkę. Czasami to męczące, przyznaję. Kiedy te malutkie rączki zaczęły wszystko przestawiać, przenosić, przewracać, musiałam trochę wrzucić na luz.

Kiedy nie miałam dziecka, założyłam sobie, iż będę taką perfekcyjną panią domu. Kiedy urodziła się Kasia, moim celem było bycie idealną matką. Taką, która w pełni poświęca się dziecku. Taką, która dowiaduje się, czyta, podąża za trendami. Oczywiście do tego miałam w planach być idealną żoną, która czeka na męża z dwudaniowym obiadem i deserem.

Dwoiłam się i troiłam, ale wszystko było tak, jak zaplanowałam. Chociaż czasami sama nie miałam czasu zjeść ciepłego posiłku, mąż i córka mieli wszystko podsunięte pod nos. Nigdy nie marudziłam, nie narzekałam, bo było we mnie takie przekonanie, iż przecież nie mam tak źle. A wręcz przeciwnie, mam wspaniałe życie. Całe dnie spędzam z dzieckiem, wychodzę na spacery, nie muszę słuchać marudzącego szefa" – pisze Żaneta.

Wszystko szlag trafił


Żaneta nie miała wyjścia. Wykorzystała wszystkie możliwe urlopy i musiała wrócić do pracy. Miała to szczęście, iż przez pierwszy rok dyrektor zgodził się na pracę hybrydową. Kiedy skakała z euforii do góry, nie zdawała sobie sprawy, jakie będą konsekwencje takiego rozwiązania.

"Praca z dzieckiem to nie przelewki, a istne szaleństwo. Kto próbował, ten wie. Musiałam przystopować. Odpuściłam perfekcjonizm, a dwudaniowe obiady z deserem zamieniłam na coś szybkiego, jednogarnkowego.

Pierwsze dni były ciężkie, kolejne to prawdziwa masakra. choćby nie miałam czasu


wstawić prania, nie mówiąc już o prasowaniu i składaniu w kosteczkę. Mąż widział, iż jest ciężko, ale choćby nie miał kiedy pomóc, bo sam pracuje do późna. Po cichu liczyłam na wsparcie teściowej, która jeden dzień w tygodniu była z wnuczką w naszym mieszkaniu. Na liczeniu się skończyło…".

Nie ma to jak wsparcie


Czytelniczka opisuje, iż teściowa zajmowała się wyłącznie Kasią. Nie przygotowywała jej obiadów, a jedynie zgodziła się odgrzewać (tak, zgodziła!). Nie wstawiała zmywarki, nie odkurzała, o pralce choćby nie było mowy. Żaneta nie marudziła, bo wiedziała, iż tylko na jej pomoc w opiece nad dzieckiem może liczyć. O żłobku choćby nie chciała myśleć.

"Wróciłam z pracy zmęczona, to był naprawdę mega ciężki dzień. Narady, spotkania, wizytacje. Do tego bardzo rozbolała mnie głowa, nie czułam się najlepiej. Nie udawałam, iż wszystko w porządku. Zaczęłam choćby narzekać, iż nie daję rady, iż miewam gorsze momenty. Wspomniałam, iż zastanawiam się, czy nie rzucić tej pracy i nie zająć się wyłącznie domem i dzieckiem.

Liczyłam na kobiecą solidarność czy coś w tym stylu. A wiecie, co usłyszałam? ‘Dziecko, jaka ty jesteś marudna. W twoim wieku byłam o wiele zaradniejsza. Pracowałam na dwa etaty i miałam dwójkę dzieci.’ Nie omieszkała dodać, iż to są moje obowiązki i powinnam się do nich lepiej przyłożyć. Na koniec spojrzała na mnie pogardliwym wzrokiem i wyszła" – na tych słowach list się kończy.

List się skończył, a w mojej głowie pojawiło się pytanie. Dlaczego i jakim prawem? Nie mam pojęcia, jak zachowałabym się na miejscu naszej czytelniczki. Gdybym mogła liczyć na pomoc innej osoby, prawdopodobnie nie chciałabym teściowej widywać zbyt często, ale w takim przypadku… Nie zazdroszczę.

Idź do oryginalnego materiału