W wieku 65 lat zrozumieliśmy, iż nasze dzieci już nas nie potrzebują. Jak się z tym pogodzić i zacząć żyć dla siebie?
Mam 65 lat i po raz pierwszy w życiu zastanawiam się: nasze dzieci, którym ja i mój mąż poświęciliśmy wszystko, już nas nie potrzebują. Trójka dzieci, której oddaliśmy czas, energię i pieniądze, dostała, co chciała, i po prostu nas zostawiła. Mój syn choćby nie odbiera telefonu, gdy dzwonię. Czasem myślę: czy którykolwiek z nich poda nam choć szklankę wody, gdy się zestarzejemy?
Wyszłam za mąż w wieku 25 lat. Marek był moim szkolnym kolegą i długo się o mnie starał. choćby zapisał się na tę samą uczelnię, żeby być blisko mnie. Rok po naszym skromnym weselu zaszłam w ciążę i urodziła się córka. Marek musiał rzucić studia, żeby pracować, a ja wzięłam urlop dziekański.
To były trudne czasy. Mąż pracował niemal bez przerwy, a ja uczyłam się macierzyństwa, próbując jednocześnie skończyć studia. Dwa lata później znowu zaszłam w ciążę. Musiałam przejść na studia zaoczne, a Marek pracował jeszcze ciężej, żeby nas utrzymać.
Mimo przeciwności udało nam się wychować dwoje dzieci: starszą córkę, Kingę, i młodszego syna, Krzysztofa. Gdy Kinga poszła do szkoły, w końcu znalazłam pracę w swoim zawodzie. Życie zaczęło się układać: Marek miał stabilną pracę z dobrą pensją, a my urządziliśmy własne mieszkanie. Ale gdy już odetchnęliśmy, znów zaszłam w ciążę.
Narodziny trzeciego dziecka były kolejnym wyzwaniem. Marek pracował jeszcze więcej, żeby utrzymać rodzinę, a ja zajęłam się najmłodszą córką, Olą. Nie wiem, jak to znieśliśmy, ale powoli wróciliśmy do równowagi. Gdy Ola poszła do pierwszej klasy, w końcu poczułam ulgę.
Jednak trudności się nie skończyły. Kinga, właśnie gdy zaczynała studia, oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Nie odradzaliśmy, bo sami pobraliśmy się młodo. Organizacja wesela i pomoc w kupnie mieszkania pochłonęły sporą sumę.
Krzysztof, nasz syn, też chciał własne mieszkanie. Nie mogliśmy mu odmówić, więc wzięliśmy kolejny kredyt i kupiliśmy mu lokal. Na szczęście gwałtownie znalazł dobrą pracę w renomowanej firmie.
Gdy Ola była w ostatniej klasie liceum, powiedziała nam, iż marzy o studiach za granicą. To był dla nas trudny czas, ale zebraliśmy pieniądze, żeby mogła pojechać na wymarzoną uczelnię. Ola wyjechała, a my zostaliśmy sami.
Z czasem dzieci odwiedzały nas coraz rzadziej. Kinga, choć mieszkała w tym samym mieście, zaglądała sporadycznie. Krzysztof sprzedał mieszkanie, kupił nowe w Warszawie i bywał u nas jeszcze rzadziej. Ola po studiach została za granicą.
Oddaliśmy dzieciom wszystko: czas, młodość, pieniądze, a na końcu staliśmy się dla nich nikim. Nie oczekujemy pomocy ani wsparcia finansowego. Chcemy tylko jednego żeby czasem do nas zadzwoniły, odwiedziły lub powiedziały dobre słowo.
Ale to chyba już przeszłość. Teraz zastanawiam się: może czas przestać czekać i zacząć żyć dla siebie? Może w wieku 65 lat zasłużyliśmy na odrobinę szczęścia, które zawsze odkładaliśmy na później?















