– Nie wiem, co robić, tak się tym martwię, iż aż brak mi słów – opowiada siedemdziesięcioletnia Małgorzata. – Całą noc nie spałam! Wczoraj przyszła Aneta, nasza starsza córka. Od dawna mówiła, iż musi być poważna rozmowa, kiedy ojciec wróci z sanatorium. No i wrócił, a ona od razu powiedziała: chcę, żebyście przepisali mieszkanie na mnie. Darowizną. I to jak najszybciej, póki jeszcze wszyscy mamy jasny umysł i dobrą pamięć…
… Małgorzata ma dwie córki: starszą, Anetę, i młodszą, Karolinę. Obie już dawno mieszkają osobno, każda ma swoją rodzinę. Aneta ma dorosłego syna, licealistę, a Karolina – dwoje małych dzieci, z których młodszym właśnie jest na urlopie macierzyńskim.
Niedawno ich rodzina przeżyła trudny czas: mąż Małgorzaty i ojciec dziewczyn poważnie zachorował i trafił do szpitala.
– Zawsze był taki zdrowy – wzdycha Małgorzata. – Nigdy nie chorował, całe życie pracował, zajmował się autem i działką. I właśnie na działce wszystko się wydarzyło. Gdyby nie Aneta, nie wiem, co by było… W głowie się nie mieści! Najgorsze już minęło, mąż wraca do zdrowia, ale rehabilitacji przed nami jeszcze sporo.
Trzeba jednak przyznać, iż na nogi stanął tylko dzięki szybkiej i zdecydowanej reakcji starszej córki. Aneta od razu zawiozła ojca do dobrego szpitala, znalazła odpowiednich lekarzy, wszystko opłacała, załatwiała formalności. W pewnym momencie trzeba było ratować już dwoje seniorów: zdrowie Małgorzaty też nie wytrzymało i wylądowała w innym oddziale tej samej placówki.
Aneta wzięła urlop i przez kilka dni biegała od mamy do taty. Gotowała buliony, kompoty, przelewała je do słoików i karmiła osłabionych rodziców łyżeczką.
– Jak ona to wszystko godziła – to aż nie do wiary! – mówi Małgorzata. – Niezłe mieliśmy z nią utrapienie…
– A druga córka? – pytamy. – Nie mogła pomóc?
– Oj, Karolina ma przecież dwoje maluchów! – wzdycha Małgorzata. – Z kim miała ich zostawić? Młodszy choćby na chwilę bez niej nie zostaje. Nie było sensu jej wołać. Jakoś poradziłyśmy sobie same. Mówiłam Anecie: do mnie nie musisz przyjeżdżać, najważniejszy jest ojciec. Ale ona i tak przyjeżdżała…
– Nigdy nie miałam wątpliwości, iż jak coś się stanie, to ja będę musiała zająć się rodzicami – mówi Aneta. – No i wyszło dokładnie tak, jak myślałam. Z Karoliny nie było żadnego pożytku! Tylko dzwoniła i pytała, co słychać. Pieniędzy nie ma, bo jest na macierzyńskim, fizycznie też nie mogła pomóc – dzieci. Ani razu do szpitala nie przyjechała! Ja wszystko rozumiem: dzieci, odległość. Ale ma przecież męża, teściów. Wszyscy wiedzieli, w jakiej jesteśmy sytuacji. I nikt nie zaproponował pomocy!
Relacje między siostrami od dziecka były chłodne. Teraz, w dorosłości, rozmawiają normalnie, ale spotykają się głównie u rodziców. Gdyby nie inicjatywa Małgorzaty, pewnie widywałyby się rzadko.
– Karolina to późne dziecko, ukochana córeczka, a ja zawsze byłam ta „do roboty”! – mówi Aneta. – Jak trzeba coś przywieźć, naprawić, pomóc na działce – to dzwonią do mnie, a nie do niej. Bo ona ma dzieci! Maluchy! A najmłodszy ma już prawie rok.
– Twoja siostra pewnie tylko po spadek się zjawi! – skomentował kiedyś partner Anety, który sam też nie raz wożony był do szpitala czy po rzeczy dla rodziców – i wszystko bez słowa sprzeciwu wykonywał.
Rodzice mają kilka majątku. Najważniejsza jest trzypokojowa spółdzielcza mieszkanie, w którym mieszkają. Do tego stara działka, którą Aneta namawia mamę sprzedać, bo nikt już tam nie pracuje, i wiekowe auto ojca.
– Mieliśmy szczęście, iż rodzice tak długo byli zdrowi, ale nic nie trwa wiecznie – wzdycha Aneta. – Mają po siedemdziesiątce, a lekarze mówią, iż problemy zdrowotne są u obojga. Najgorzej u taty. Karolina na pewno się tym nie zajmie. Mama z tatą teraz sami są jak dzieci.
Ja patrzę na to tak: „Nie trzeba, nie martw się, damy sobie radę” – a potem i tak wszystko spada na mnie. Więc trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Ich zdrowie i ich majątek – mieszkanie na przykład…
Spadku nie chcę, bo podobno można go potem podważyć. Lepiej, żeby rodzice dali darowiznę.
– Jasne, iż będą dalej mieszkać w swoim domu – mówi Aneta. – Ale na papierze mieszkanie będzie należeć do mnie. I to jest sprawiedliwe: kto zajmuje się rodzicami, ten powinien dostać majątek. Czy nie mam racji?
A jeżeli nie, to w porządku – podzielimy wszystko po połowie. Ale wtedy następnym razem, jak coś się wydarzy, też będziemy dzielić po połowie obowiązki.
Jeśli Karolina nie będzie jeździć – to ja też nie. jeżeli ona nie ma pieniędzy ani czasu dla rodziców, to niby skąd ja mam to brać?