Wędrowny Duch

newskey24.com 14 godzin temu

Opowiem wam historię, która rozegrała się w naszej małej wsi pod Krakowem. Najstarsza córka, Zosia, od lat nie mogła znaleźć męża zbyt wybredna i o wielkich wymaganiach. Do trzydziestki zamieniła się w zgorzkniałą przeciwniczkę małżeństwa, prawdziwą żołądkową oponę, koszmar każdego mężczyzny.

Kłopot wykrzyknęła, kiedy wpadła w słowa. Młodsza siostra, Jadzia, pulchna i wesoła, uśmiechnęła się przyzwalająco. Matka milczała, ale widać było po jej ponurym wyrazie twarzy, iż wnuczka też jej nie przypała. Co mogło się jej podobać? Jedyny syn, nasz filar i nadzieja, po odbyciu służby wojskowej przywiózł żonę. Ta, nazwijmy ją Waleria Nikiticz, nie miała ani rodziców, ani pieniędzy. Niewiadome, czy rosła w domu dziecka, czy w rodzinie krewnych się kręciła. Nie mieliśmy pojęcia. Tomasz nie radził się z nią, tylko próbował pocieszyć matkę: Nie martw się, mamo, jeszcze przyjdzie nam szczęście. ale ojciec podszedł do tej nowej relacji z nieufnością może to złodziejka, oszustka, nie wiadomo, co się w tych czasach rozgrywa!

Od chwili, gdy Waleria wkroczyła do domu, nie przeszła jednej nocy bez snu. Co chwilę czuła, iż coś się szykuje, iż nowa bratnia dusza będzie grzebać w szafach. Dzieciom mówiono: Zachowajcie rodzinne kosztowności w tajemnicy. Przecież gdzieś ukryte są futra, złoto. Nie chcemy przecież, by pewnego pięknego poranka nasz dom stał się jedynie szopą.

Tomasz nie mógł przemilczeć, co przynieśliśmy do domu. Gdzie były jego oczy? Nie widać w nich ani skóry, ani twarzy!

Niemniej trzeba żyło. Waleria zaczęła się przydawać. Nasz dom był duży, pole uprawne trzydzieści ar, trzy prosiaki w zagrodzie, ptaki nie liczymy. Pracowaliśmy dniami i nocami, a Waleria nie narzekała. Gotowała, sprzątała, dbała o dom, starała się przypodobać teściowej. ale jeżeli serce matki nie było spokojne, choćby złoto nie pomogłoby. W pierwszym dniu nowa zięć powiedziała: Zwracaj się do mnie po imieniu i patronimiku. Dzieci mam, a ty, choćbyś się starała, nie zamienisz się w naszą własną.

Od tej pory matka wołała ją Waleria Nikiticz. Sama nie używała przydomka. Powtarzała: Trzeba działać. Nie było sensu rozpieszczać się. Jednak bracia nie pozwalali innym wtrącać się w sprawy rodziny. Każdą niezgodę wkładano w porządek. Matka niekiedy musiała powstrzymać rozszalałe córki, nie z litości do Walerii, ale dla zachowania domu w ryzach. Dziewczyna była pracowita, nie leniwa. Z czasem matka zaczęła ją szanować.

Życie mogło iść spokojnie, ale Tomasz się rozmarzył. Zaszło, iż Zosia podsunęła mu znajomą, a sprawy nabrały tempa. Bracia świętowali: Teraz wrogią Waleria wyczyści dom. Matka milczała, a Waleria udawała, iż nic się nie stało, choć jej oczy stały się smutne i puste. Nagle, jak grzmot w bezchmurnym niebie, nadszedł dwukrotny szok: Waleria spodziewała się dziecka, a Tomasz zamierzał się z nią rozwieść.

Tego nie mogę przyjąć rzekła matka Tomasza. Nie poślubiłam cię, byś miał taką żonę.

Jednak skoro już jest mąż, niech żyje. Zostaniesz ojcem, nie zniszcz rodzinę, inaczej wyrzucę cię z domu i nie będę cię znała. A Halina, nasza najstarsza córka, miała zostać w domu.

Po raz pierwszy matka zwróciła się do Walerii po imieniu. Bracia zamarli. Tomasz podniósł głos: Jestem mężczyzną, decyduję. Matka, z rękami oparłszy o biodra, zaśmiała się: Jakim jesteś mężczyzną, skoro nosisz jeszcze spodnie? Dopiero gdy urodzisz dziecko, wyhodujesz je, nauczysz i wyprowadzisz w świat, wtedy będziesz prawdziwym mężczyzną.

Matka nigdy nie odwracała się od słów, a Tomasz wciąż liczył na jej wsparcie. Gdy postanowił odejść, zostawił dom. Halina została. Po upływie czasu Waleria urodziła dziewczynkę i nazwała ją Walerka. Matka, dowiedziawszy się o tym, nie powiedziała nic, ale widać było, iż cieszy się sercem.

Na zewnątrz nic się nie zmieniło, choć Tomasz zagubił drogę do domu i poczuł się urażony. Matka ukrywała smutek, ale kochała wnuczkę, rozpieszczała ją, kupowała słodycze. Halina natomiast nie wybaczyła matce, iż straciła syna, choć nigdy nie obwiniała jej otwarcie.

Minęło dziesięć lat. Bracia wyszły za mąż, a w dużym domu zostaliśmy we troje: matka, Halina i Walerka. Tomasz został poborowy i wyjechał z nową żoną na północ. Do Haliny podszedł emerytowany oficer, starszy od niej, po rozwodzie, który oddał jej mieszkanie, a sam w akademiku mieszkał. Był solidnym facetem, miał emeryturę, a Halina go polubiła choć nie zamierzała go wprowadzić do domu teściowej.

Wytłumaczyła mu wszystko, poprosiła o wybaczenie i wystąpiła. Nie będąc głupcem, przyszedł do matki i powiedział: Walerio Nikiticz, kocham Halinę, nie potrafię bez niej żyć.

Matka nie poruszyła się ani wargi.

Kochasz? rzekła No to zamieszkajcie i żyjcie razem.

Jednak dodała: Nie dam wam, by Walerka mieszkała w tej samej kawalerce. Tu będziecie mieszkać w moim domu.

I tak wszyscy mieszkali razem. Sąsiedzi szeptali, iż szalona Nikiticz wypędziła własnego syna z domu, a Waleria przyjęła niechcianą. Niektórzy plotkowali, iż leniwy nie sprzątałby w domu Nikiticz, ale ona nie zwracała uwagi na głupie rozmowy, nie rozmawiała z sąsiadkami o młodych, zachowywała się dumnie i nieprzystępnie. Halina urodziła córkę Kasię. Matka nie mogła się nacieszyć swoimi wnukami, choć nie była jej prawdziwą krwią.

Nagle los dał w kość Halina zachorowała poważnie. Mąż legł w szpitalu, a matka cichym ruchem wyjęła wszystkie pieniądze z książeczki i zabrała Halinę do Warszawy. Pisała recepty, odwiedzała lekarzy, ale nic nie pomagało.

Rankiem Halina poczuła ulgę, poprosiła o rosół. Matka wyrywała kurczaka, obierała, gotowała. Gdy podniosła miskę, Halina nie mogła go zjeść i po raz pierwszy w życiu wypłakała się. Matka, której nigdy nie widziano płaczącej, płakała razem z nią:

Czemu, kochana, odchodzisz, kiedy cię kocham? Co robisz?.

Po chwili uspokoiła się, otarła łzy i rzekła: Nie martw się o dzieci, nie zginą. Do końca nie płakała już więcej, siedziała obok, trzymała Halinę za rękę i delikatnie głaskała, jakby prosząc o przebaczenie za wszystkie chwile.

Kolejne dziesięć lat minęło, Walerka miała wyjść za mąż. Zeszła Zosia z Jadzią, już starsze, przytulone, ale bez potomstwa. Zgromadziła się cała rodzina, a Tomasz przyjechał. Jego żona już dawno go opuściła, popijał mocny alkohol, widząc piękną Walerkę, zachwycał się. Gdy usłyszał, iż córka nazywa ojca obcym, zaczął wyżywać się wobec matki: To twoja wina, iż w domu trafił obcy mężczyzna. Niech sprząta, niech nie ma tu miejsca. Ja jestem ojcem!.

Matka odpowiedziała: Nie, synu. Nie jesteś ojcem. Od kiedy miałeś spodnie, nie stałeś się mężczyzną. Powtórzyła, co powiedziała wcześniej. Tomasz nie wytrzymał upokorzenia, spakował rzeczy i znów wyruszył w dal. Walerka poślubiła, urodziła syna i nazwała go Aleksandrem, ku czci przybranego ojca. Babcię Walerę pochowano w pobliżu Haliny.

Tam leżą rzędem: synowa i teściowa. Wiosną wyrosła między nimi brzoza nie wiadomo skąd, nie posadzono jej specjalnie. Może to pożegnalny gest Haliny, może ostatnie wybaczenie matki.

Idź do oryginalnego materiału