Widzę w synu gesty jego ojca i serce mnie kłuje. Nie wszystko da się wygładzić miłością

mamadu.pl 4 dni temu
"Czasem wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest, jedno zdanie rzucone zbyt pewnym tonem – i nagle czuję kłucie w sercu. Bo widzę w moim synu coś, co pamiętam z dawnych, trudnych dni: cień jego ojca. A wtedy dociera do mnie bolesna prawda – iż nie wszystko da się wychować samą miłością" – napisała do nas Beata.


Uśmiech, który pamiętam z dawnych czasów


"Mój syn ma 17 lat. To uroczy, bystry, pełen energii chłopak. Ale czasem, gdy się denerwuje albo gdy chce postawić na swoim – mruży oczy i zaciska usta dokładnie tak samo, jak jego ojciec. Nie da się tego nie zauważyć.

To uśmiech, który kiedyś mnie ranił – kiedy pojawiał się tuż po słowach, które miały mnie uciszyć, zawstydzić albo unieważnić. Teraz ten sam uśmiech widzę na twarzy mojego dziecka i coś we mnie natychmiast się kurczy.

Ok. Wiem, iż to tylko mimika. Wiem, iż to może przypadek. Ale wiem też, iż moje ciało pamięta.

Uciekłam od jego ojca. Ale nie mogę uciec od lęku


Nie jestem już z jego tatą. Odeszłam od niego pięć lat temu. Dla siebie i dla mojego syna. Zbyt wiele razy słyszałam, iż 'jak zwykle przesadzam', iż 'ciągle się czepiam', iż 'bez niego sobie nie poradzę'.

Zbyt wiele razy płakałam po nocach, próbując wytłumaczyć sobie, iż może to ja nie umiem kochać 'we adekwatny sposób'.

Ale strach, iż ten chłód, ta pogarda, ta emocjonalna niedostępność – iż to się powtórzy w moim dziecku – wraca jak bumerang. I choć bardzo się staram, choć daję mu czułość, bezpieczeństwo i przestrzeń – nie mam gwarancji, iż to wystarczy.

Miłość to za mało


Mówią: 'Wystarczy kochać'.

To nieprawda. Miłość to podstawa, ale nie wszystko. Bo dziecko nie jest pustą kartką. Ma swój temperament, ma predyspozycje, ma DNA, które nie znika, choćby jeżeli nazwisko taty wymazane jest, jak z tablicy ogłoszeń szkolnych.

Widzę w nim impulsywność. Szybkość w ocenie. Potrzebę kontroli. I wiem, iż nie wystarczy, iż będę go tulić. Muszę go też nauczyć – krok po kroku – jak to zatrzymać, jak to nazwać, jak nie iść drogą, którą ktoś przed nim już przetarł.

Czuję się winna, choć nie powinnam...

Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, iż czasem mam do syna żal o coś, czego jeszcze choćby nie zrobił. Że boję się jego przyszłość. Że łapię się na tym, iż analizuję każdy jego komentarz, ton głosu, spojrzenie – jakbym wypatrywała potwierdzenia, iż moje obawy są słuszne.

To niesprawiedliwe. I doskonale o tym wiem. Ale matczyne serce nie zawsze zna się na sprawiedliwości. Czasem zna się tylko na przetrwaniu.

Najbardziej bolesna prawda, do której dochodzę, jest taka: mogę zrobić wiele, ale nie wszystko. Nie mogę go 'ulepić' po swojemu. Nie mogę wyprać z niego tego, co może być trudne, niepokojące, odziedziczone. Mogę mu tylko towarzyszyć. Być. Reagować. Uczyć. I nie karać go za lęk, który siedzi we mnie, a nie w nim.

Przyszłość to nie wyrok


Nie wiem, jaki będzie mój syn. Może będzie podobny do ojca. A może zupełnie inny. Ale wiem jedno – jeżeli choćby odziedziczył po nim gniew, oschłość, niecierpliwość, to ma też mnie. Moje ciepło, moją uważność, moją miłość, która nie polega na ślepym trzymaniu, ale na mądrym puszczaniu, kiedy trzeba.

I może to właśnie my – matki 'po przejściach' – wiemy najlepiej, iż dzieci nie muszą powtarzać cudzych błędów. jeżeli tylko dostaną odpowiednie narzędzia. jeżeli tylko im zaufamy".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału