Pozwoliłam synowi i jego rodzinie zamieszkać u mnie. Teraz sama wynajmuję mieszkanie, podczas gdy w moim mieszka moja była synowa z innym mężczyzną…
— Na ostatnim zebraniu dyrektor choćby nie próbował udawać: „Mam dwie rady — albo szukajcie pracy, albo módlcie się o cud” — opowiadała Kinga, zmęczonym gestem stawiając torbę obok biurka. — Wszystko rozumiem… tylko gdzie teraz znaleźć tę pracę?
Weszła do biura z twarzą jak maska. W środku wszystko się ściskało od niepokoju. Sprawy firmy szły na dno — to było oczywiste, ale wciąż miała nadzieję, iż jakoś, może, się wygrzebią. A tu — wyrok. Kinga potrzebowała pracy jak powietrza: dwoje dzieci, alimentów zero, rodzice starzy, którzy częściej potrzebowali pomocy, niż sami mogli ją dać.
Rozsyłała CV jak na taśmie, dzwoniła do znajomych, przeszukiwała internet dniem i nocą. Czasem żartowała z koleżankami: „Nasze myśli w pracy krążą tylko wokół tego, gdzie jeszcze pracować”. Niektórzy już się jakoś ustawili, inni zniknęli w nicości.
— Jak już będzie naprawdę źle, przyjdź do nas do marketu — kiwnęła jej znajoma z sąsiedniego działu. — Pensja przyzwoita, grafik elastyczny. Wstawię słowo.
Kiedyś takie propozycje wywoływały w Kindze tylko przygnębienie. Teraz — był to przynajmniej jakiś sposób. Jakakolwiek deska ratunku.
Ciężkie myśli przerwało ciche łkanie. Kinga odwróciła się: przy oknie stała Brygida Andrzejewna — księgowa z ogromnym stażem, starsza, powściągliwa, nigdy nie narzekająca.
— Brygida Andrzejewna, co się stało? — Kinga poderwała się z krzesła. — Z powodu zwolnień? Ale pani jest już na emeryturze, pani najmniej powinna się martwić. Zaraz zrobię herbatę, zostały mi jeszcze racuchy. Posiedzimy, porozmawiamy.
— Odpoczynek czeka mnie chyba pod mostem — westchnęła gorzko starsza kobieta.
— Jak to pod mostem? Przecież pani ma mieszkanie, syn dorosły, nie mieszka z panią…
— Mieszkanie jest, tylko nie dla mnie. Teraz wynajmuję. Dwa tysiące złotych miesięcznie — i to jeszcze dobrze trafiłam.
Okazało się, iż Brygida Andrzejewna rzeczywiście miała dwupokojowe mieszkanie, które sprywatyzowała z synem dwadzieścia lat temu. Po jego ślubie pozwoliła młodym się wprowadzić, a potem — wszystko się potoczyło. Synowa była w ciąży, zameldowała się, potem dziecko. Teściowa znosiła kłótnie, krzyki, synowi nie było gdzie spać — uciekał do przyjaciół. Wszystko zrzucali na hormony synowej, na „trudny okres” w rodzinie.
A rok później — druga ciąża.
— Nie wytrzymałam. Wyniosłam się — szepnęła Brygida Andrzejewna. — Wynajęłam kawalerkę. Myślałam — tymczasowo.
Ale „tymczasowo” ciągnęło się latami. Na Nowy Rok przyszła z prezentami — a na drzwiach klatki wisiała lista dłużników. Za jej mieszkanie. Dług — ponad piętnaście tysięcy złotych.
— A dlaczego my mamy płacić? — zdziwiła się synowa. — Mieszkanie pani, to niech pani płaci!
Syn tylko rozłożył ręce. „Pieniędzy nie ma” — powiedział. Całe oszczędności Brygida Andrzejewna oddała, podpisała ugodę — spłaci dług w ciągu czterech lat.
— choćby nie narzekałam… — mówiła z trudem, odwracając twarz do okna. — Tylko czasem dzwoniłam. Pytałam, jak dzieci. Mówił — wszystko dobrze. Aż spotkałam sąsiadkę. Opowiedziała mi: syn się rozwiódł. Już rok temu. A w mieszkaniu żyje synowa z nowym mężczyzną. Znów w ciąży.
— I syn co?
— A on powiedział: „Mam nową rodzinę. A tam — dzieci. Nie mogę ich wyrzucić”. No tak. Nie może. A mnie wypchnął — bez problemu.
Teraz Brygida Andrzejewna płaci rachunki za mieszkanie, w którym dawno nie mieszka. Jej była synowa z obcym mężczyzną urządzili się tam jak u siebie, a ona — tuła się między pracą a tanim wynajmem. Emerytura ledwo starcza na leki i czynsz. Oszczędności — zero. Pomocy — brak.
— Rozumiem, iż ona nie ma gdzie się podziać… ale dlaczego to ja mam być na bruku, kiedy ona z kochankiem żyje w moim mieszkaniu? — głos jej drżał. — Dlaczego mój syn choćby po mojej stronie nie stanął?
Kinga słuchała i nie wiedziała, co powiedzieć. Bo czy w ogóle istnieje dobra odpowiedź, kiedy matka staje się nikim w życiu własnego dziecka?
— A pani… do prawnika się zwróciła? — zapytała ostrożnie.
— A po co? Ona tam jest zameldowana. A dzieci? Sąd wyrzuci matkę z dziećmi? A dług — na mnie. To nie jest przestępstwo. Wszystko zgodnie z prawem.
I w tym zdaniu — cała tragedia. Wszystko „zgodnie z prawem”, ale ani odrobiny — po ludzku.
Tego wieczoru Kinga długo nie mogła zasnąć. Przed oczami miała zgarbioną postać Brygidy Andrzejewnej i jej słowa: „Choć raz chciałabym żyć jak człowiek”.
A gdzie jest ta granica, gdzie kończy się rodzina, a zaczyna zdrada? Gdzie jest moment, w którym syn decyduje, iż matka to tylko starsza kobieta, która „wszystko wytrzyma”?
Może wtedy, gdy pozwalamy sobie nie dzwonić? Nie pytać, nie interesować się? Albo gdy wygodnie udawać, iż rodzicom „wszystko dobrze”, póki nam pasuje?
Teraz Brygida Andrzejewna płaci nie tylko za mieszkanie. Płaci za zaufanie, za dobroć, za chęć pomocy. I pozostaje pytanie:
Co robić, gdy matka oddała wszystko — i została z niczym?