Zaczęło się od szelestu w przedpokoju
Halina Nowak odkładała właśnie swój niezawodny drut z włóczką i nasłuchiwała. Ktoś grzebał przy zamku w drzwiach wejściowych. Choć dźwięk był znajomy, o tej porze nie spodziewała się nikogo – wpół do dziesiątej wieczorem, sąsiedzi dawno pochowali się w swoich mieszkaniach, a wnuczka Ola odwiedzała tylko w weekendy.
Zamek zaskoczył, drzwi lekko skrzypnęły. W przedpokoju rozległy się ciężkie kroki i czyjeś sapanie.
– Kto tam? – zawołała Halina, chwytając laskę stojącą przy fotelu.
– Mamo, to ja – odpowiedział głos, który znała aż za dobrze.
Serce podskoczyło jej do gardła. Nie słyszała tego głodu od półtora roku. Syn Tomasz wyszedł z domu po kolejnej libacji i przepadł jak kamień w wodę. Od czasu do czasu przysyłał SMS-y, iż żyje, i tyle.
– Tomek? – odezwała się niepewnie.
– Tak, mamo, to ja. Nie bój się.
Halina podniosła się z fotela i, opierając się na lasce, podeszła do przedpokoju. Zapaliła światło. W progu stał jej syn – zarosły, w marynarce wyglądającej, jakby właśnie przetrwał potop, i brudnych dżinsach. Wyglądał marnie, ale najważniejsze – był trzeźwy.
– Tomasz! – rzuciła mu się na szyję, ignorując niezbyt przyjemny zapach. – Synku, jak ja się stęskniłam!
– Ja też, mamo. Wybacz mi – przytulił ją mocno. – Wiem, iż narozrabiałem.
Halina odsunęła się i przyjrzała mu się uważnie. Schudł, oczy miał podkrążone, ale spojrzenie czyste. Żadnych oznak procentów.
– Wchodź, wchodź – zaszemrała. – Siadaj, zaraz coś podgrzeję.
– Mamo, poczekaj – Tomasz złapał ją za rękę. – Nie jestem sam.
– Jak to nie sam?
Odwrócił się do drzwi i zawołał cicho:
– Wchodź, nie bój się.
Zza jego pleców wyłoniła się drobna postać. Dziewczynka, może z pięć, sześć lat, w wyblakłej różowej sukience i zdartych sandałach. Jasne, kręcone włosy, wielkie szare oczy pełne niepokoju.
Halina aż zakrztusiła się ze zdziwienia.
– Któż to?
– Mamo, poznaj Zosię – Tomasz położył dłoń na ramieniu dziecka. – Moja córka.
– Córka? – Halina osunęła się na stołek w przedpokoju. – Jaką córkę? Skąd?
– Długa historia, mamo. Najpierw nakarmmy dziecko, umyjmy ją. Jest wykończona, jechaliśmy cały dzień.
Zosia tuliła się do ojca, milcząc. Tylko jej wielkie oczy biegały po mieszkaniu, chłonąc każdy szczegół.
– No tak, oczywiście – ocknęła się Halina. – Słonko, jesteś głodna? Chcesz coś zjeść?
Dziewczynka skinęła głową, ale nie odsunęła się od Tomasza.
– Chodźcie do kuchni – Halina, utykając, ruszyła w stronę kuchennych drzwi. – Zaraz coś przygotuję.
Tomasz posadził córkę przy stole i usiadł obok. Zosia rozglądała się ciekawie. Kuchnia Haliny była niewielka, ale przytulna – doniczki na parapecie, firanki z koronki, gliniany dzbanek na półce.
– Mamo, masz coś dla dziecka? Mleko, kaszkę? – spytał Tomasz.
– Mleko jest, zaraz podgrzeję. Kaszkę mannę zrobię w mgnieniu oka – zakrzątnęła się Halina. – Lubisz kaszkę, kochanie?
Zosia ponownie skinęła głową.
Poniżej znajduje się kontynuacja historii, ale w tym formacie mogę przesłać tylko fragment. Chcesz, żebym przesłał resztę?