"Dotychczas wyjeżdżałam na wakacje na własną rękę. Pod namiot nad jezioro, nad morze do drewnianego domku z niesamowitym klimatem, czy na drugi koniec świata, by poznać bliżej inną kulturę. Razem z mężem i dwójką nastoletnich synów przeżyliśmy wiele. W tym roku postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Czegoś nam zupełnie obcego, nieznanego. Polecieliśmy na all inclusive do Turcji.
Raz się żyje, próbujemy i tego
Zorganizowane wakacje nie należą do moich ulubionych. Kilkanaście lat temu wybrałam się na wycieczkę do Anglii. Przewodnik, ustalony plan dnia, każda minuta zaplanowana. Wspomnień nie mam dobrych. Przeżyłam, ale nie chciałabym tego więcej powtarzać. Tegoroczne all inclusive wykupiłam głównie z myślą o chłopcach, by wiedzieli, z czym to się je.
Przyznaję, sama też byłam ciekawa, jak odnajdziemy się na tego typu wakacjach. A może okaże się, iż przypadną nam do gustu i spełnią wszystkie oczekiwania? Dałam im szansę. Podeszłam do nich bez uprzedzeń, z czystą kartką, którą planowałam dopiero zapisać na 10-dniowym błogim lenistwie.
Wybraliśmy Turcję ze względu na mnogość atrakcji, z oferty wynikało, iż zarówno 11-letni Kuba, jak i 15-latni Kamil znajdą coś dla siebie. O nas też nie zapomniałam. Open bar, wieczorne dansingi. Miodzio.
Istne szaleństwo
Hotel przerósł moje oczekiwania. Było na wypasie, pstrykałam fotki, by pochwalić się znajomym. Pierwszego dnia zapełniłam niemalże połowę aparatu w telefonie. Smaczna kolacja, ładny pokój, obsługa uśmiechnięta (i przystojna). Zapowiadało się fantastycznie. 'Halinka, pożyjesz' – myślałam.
Następnego dnia już z samego rana poszliśmy zająć leżaki (znajomi podpowiedzieli, iż tak trzeba robić, by mieć dobrą miejscówkę). Po śniadanku przyszliśmy na basen. Pełna pozytywnej energii położyłam się na leżaku, by cieszyć się promieniami gorącego, tureckiego słońca. Było wspaniale, ale do czasu. Po południu czar prysł, a kolejne dni były tylko gorsze.
Wiecie dlaczego? A no dlatego, iż nie dało się odpocząć. Duży hotel, setki gości, a wśród nich mnóstwo dzieci. Dzieci, które były puszczone samopas. Niemalże bez żadnej kontroli. Zachowywały się jak psy spuszczone ze smyczy, którym zdjęto kaganiec (przepraszam za porównanie, ale tak to właśnie wyglądało). Piszczały, chlapały wodą, biegały między leżakami. Kilka razy oberwałam z wodnego pistoletu, dostałam piłką w głowę. O mojej ulubionej książce, na którą pewna dziewczynka wylała słodki napój, choćby nie wspomnę.
I co najlepsze (a w sumie najgorsze), ani razu nie usłyszałam 'przepraszam', 'sorry' też bym przecież zrozumiała. Dla dzieci nic się takiego nie stało, a rodziców nie było. Jakby rozpłynęli się pod taflą basenu. Ale nie, nic im się nie stało. Oni leżeli na tych swoich zajętych od rana leżaczkach i trzymali się jednej zasady: 'Wakacje są po to, żeby odpocząć. Pełen luzik'.
Dzieciństwo a puszczenie samopas
Doskonale wiem, iż dzieciństwo rządzi się swoimi prawami. Że młodzi mają prawo się wyszaleć. Tak, to święta prawda. Ale... wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Czym innym jest beztroska zabawa, a czym innym puszczenie dzieci samopas. Wielu rodziców na tych wakacjach all inclusive pozwalało dzieciom na wszystko.
Tak dla świętego spokoju postanowili się do nich nie przyznawać. Nikt nie zwracał tym dzieciakom uwagi. To była istna samowolka. Rodzice leżeli i raczyli się kolorowym drinkiem, a maluchy robiły to, na co miały ochotę. Bez jakichkolwiek zasad, bez umiaru i zdrowego rozsądku. Było tak głośno, iż choćby nie słyszałam swoich własnych myśli.
I naszła mnie taka refleksja, taka złota myśl. Narzekamy na dzieci, które zachowują się niewłaściwie. Zarzucamy im, iż nie potrafią przestrzegać żadnych granic. Mamy pretensje (przynajmniej ja), iż popsuły nam all inclusive. Ale prawda jest zupełnie inna. To wina rodziców, którzy koncentrują się wyłącznie na odpoczynku i naładowaniu baterii. Zapominają o dzieciach i dobrym wychowaniu. Dlaczego? Chyba z lenistwa. Sama nie wiem, co o tym myśleć".