"Współczesne dzieci z pewnością przetrwają. To przekleństwo najlepiej o tym świadczy"

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Czego jak czego, ale sprytu to możemy im zazdrościć. Współczesne dzieci są bystre, trochę przebiegłe i odważne. Nie wstydzą się wyrażać własnego zdania i mówią to, co im ślina na język przyniesie. Nie ważą słów i choćby niecenzuralnych zwrotów się nie boją, ale mówią je w taki sposób, iż nikt nie może im niczego zarzucić. Nauczycielka rozkłada ręce i prosi rodziców o pomoc.


Jak to mówią: "Małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci, duży kłopot". I jakby nie patrzeć, w słowach tych jest dużo prawdy. Niektórzy twierdzą, że: "Kto ma pszczoły, ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma..." (z grzeczności nie dokończę). Patrząc na to, co dzieje się dookoła, słuchając opowieści znajomych i analizując zachowania współczesnych dzieciaków, muszę się z tym zgodzić.

To spryt czy brak kultury?


Przypadkiem spotkałam się wczoraj ze znajomą, która właśnie wracała z zebrania ze szkoły. Jej syn jest uczniem drugiej klasy, podobnie jak mój. Mamy niemalże te same problemy, rozterki i dylematy. Czasami rozumiemy się bez słów, bo nasi synowi mają bardzo podobne pomysły i nie zawsze są one rozsądne. Pokrótce opowiedziała mi o tym, co działo się na zebraniu. I choć starała się zachować poważną minę, na koniec wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, iż nie przepadam za tymi zebraniami. Siedzę na nich jak na skazaniu i czekam, kiedy się skończą. Teraz było zupełnie inaczej, bo wychowawczyni postanowiła podzielić się z nami wszystkimi smaczkami. I dobrze, bo przynajmniej otworzyła nam oczy na pewne sprawy.

Znasz Maksa – cichy, spokojny, ułożony. Do tej pory myślałam, iż to chodzący anioł. Dopiero to zebranie uświadomiło mi, jaka jest prawda. Chłopcy znają się już rok i są ze sobą coraz bardziej zżyci, nie tak jak na początku pierwszej klasy, kiedy to każdy grał do swojej bramki. Podobno zawiązały się już choćby pierwsze przyjaźnie, jeden broni drugiego i staje za nim murem.

Wychowawczyni wspomniała o nowej modzie, która zapanowała w klasie. Ponoć "modni" są tylko chłopcy, a dziewczynki patrzą się na nich podejrzliwym wzrokiem. O ile podczas zajęć lekcyjnych uczniowie grzecznie siedzą w ławkach i słuchają, co mówi do nich wychowawczyni, to na przerwach dają upust swoim emocjom. Biegają, skaczą, piszczą i jak mantrę powtarzają: "kura przez w".

A kiedy wychowawczyni zwraca im uwagę i prosi, by nie przeklinali, uparcie twierdzą, iż żadnego przekleństwa nie wypowiadają. Nie mogą zrozumieć, co złego jest w słowie: "kura". Wychowawczyni rozkłada ręce, no bo jakby nie patrzeć, racja jest po ich stronie – opowiada.

Czasy są skomplikowane


Choć z jednej strony nie powinno mi być do śmiechu, to nie mogłam się powstrzymać. Do nas "moda" na "kurę przez w" jeszcze nie dotarła albo ja po prostu o niej jeszcze nie słyszałam. I choć oczywiście wychowawczyni ma rację i przekleństwa nie powinny padać z ust uczniów, to chłopcy sprytnie obeszli ten zakaz.

Nikt nie może im zarzucić, iż wypowiadają niecenzuralne słowa, no bo takich nie mówią. To pewnego rodzaju rebus, który trzeba rozszyfrować. Dopiero po małej modyfikacji otrzymujemy przekleństwo, które może nie spodobać się wychowawczyni.

Przyznajcie sami, sprytne jest to współczesne pokolenie. Aż strach pomyśleć, jak to się wszystko dalej potoczy.

Idź do oryginalnego materiału