Dorastają w świecie, w którym nie brakuje nowych technologii. Doskonale odnajdują się w wirtualnej rzeczywistości. Najstarsze alfy lepiej orientują się w tych wszystkich aplikacjach i technologicznych nowościach niż niejeden starszy. Wiedzę chłoną jak gąbka. Są zaradne, przebojowe i pewne siebie. Jednak jest coś, co niektóre dzieci z pokolenia alfa potrafi naprawdę zaskoczyć. W dzieciństwie używałam go tysiące razy, one nie wiedzą, co to takiego. "Proszę pani, do czego to służy?" – pytają.
Małe, a mądre
Kiedy widzę, jak zwinnie i bez chwili zastanowienia przesuwają palcem po ekranie telefonu, zastanawiam się, kiedy opanowały tę umiejętność. Kiedy patrzę, jak korzystają z komputera, myślę, iż to mali geniusze. Tu klik, tam klik. Jedno okno otworzą, drugie zamkną. To zaznaczą, tamto usuną. Wszystko tak płynnie, zwinnie i bezproblemowo. Szczerze, podziwiam.
Jednak chyba też nie ma się czemu zbytnio dziwić, bo te małe istoty wiedzę
o tych nowych technologiach wyssały niemalże z mlekiem matki. Rozwijają się w stechnologizowanym świecie, tymi wszystkimi cudami otaczają się od początku swojego życia. Dla nich komputer to jak dla mnie trzepak, który nie skrywał przede mną żadnych tajemnic. Może nieco dziwne, niezbyt trafione porównanie, ale tak, to prawda.
One nie spędzają tyle czasu w świeżym powietrzu co my. Nie wiedzą, czym jest zabawa w podchody czy gra w zbijaka. Dla nich liczy się zupełnie coś innego. "Takie małe, a takie mądre" – powiedziała kiedyś pewna babcia, która odbierała swojego wnuka z zerówki. Miała rację.
Żeby nie było tak słodko, bajecznie i cukierkowo, nie są tak sprytne, jak mogłoby się wydawać. Czasami najprostsza rzecz, przedmiot codziennego użytku, potrafi wprawić w zakłopotanie.
Umyjcie ręce, szybciutko!
Zapewne zastanawiacie się, co ma piernik do wiatraka. Piszę o nowych technologiach i pokoleniu alfa, które doskonale sobie z nimi radzi. A tu nagle wspominam o myciu rąk. Jednej z prostszych czynności, z którą radzi sobie choćby dwuletnie dziecko.
Odwiedził nas kolega syna (dodam, iż ma 4 lata). Zaradny, przebojowy i bardzo samodzielny. Zabawom na świeżym powietrzu nie było końca. Chłopcy doskonale się dogadywali, z uśmiechem na ustach bawili się przez kilka godzin. Kiedy zauważyłam, iż zaczynają opadać z sił, zarządziłam przerwę.
"Chodźcie, umyjcie ręce i siadajcie do stołu" – zawołałam. Maks (kolega syna) pobiegł do łazienki, po czym wyszedł z niej dość zakłopotany. Brudny, nieumyty. Ręce całe w piachu.
"Proszę pani, tam nie ma mydła. Jak mam umyć ręce samą wodą?" – zapytał, pociągając nosem.
Byłam pewna, iż położyłam je na mydelniczce. Weszliśmy razem do łazienki, mydło leżało na swoim miejscu. Nie mogłam zrozumieć, co Maks ma na myśli, mówiąc, iż jego tam nie ma. Żartuje, droczy się ze mną? Chce, abym mu pomogła?
"Zobacz, tutaj jest mydło. Umyj ręce, proszę" – powiedziałam.
Kątem oka zobaczyłam, iż on nie wie, co z tym mydłem zrobić. Jakoś dziwnie się zachowywał. I co się okazało? Maks po raz pierwszy w swoim 4-letnim życiu zobaczył mydło w kostce. Do tej pory korzystał tylko i wyłącznie z tego w płynie.
Dziwisz się? Ja już nie
Miałam mieszane uczucia. Początkowo myślałam, iż coś kręci, nie chce umyć rąk. Jest zły, buntuje się. Jednak kiedy zapytał: "Proszę pani, do czego to służy?", zrozumiałam. On ma rację. Nie jest oderwany od rzeczywistości. On w takiej rzeczywistości dorasta.
W naszym domu zawsze korzystamy z mydła w płynie. Z racji tego, iż takowe się kilka
dni temu skończyło, a ja nie zdążyłam kupić nowego, w czeluściach szafki znalazłam to. W kostce. I gdyby mój syn nie zobaczył, jak się z niego korzysta, prawdopodobnie też nie wiedziałby, co to jest i do czego służy.
I choć to dziwne, może choćby niepokojące, to niestety prawdziwe. Niby zwykłe mydło. Takie, którym całe dzieciństwo myłam ręce. Prostokąt o lawendowym zapachu. Jednak dla niektórych dzieci z pokolenia alfa to coś tajemniczego. Dla nich mydło w kostce jest czymś tak nieznanym, jak dla starszych osób obsługa komputera. Takie życie…