**Dziennik, 15 października**
Dziś po raz pierwszy od dawna Jadwiga poczuła się wolna. Głęboko wdychając chłodne powietrze rodzinnego Poznania, poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w stronę cmentarza. Dzieci zostawiła u cioci Haliny, siostry zmarłej matki. Były na wakacjach, a Jadwiga wreszcie mogła złapać oddech. Przyjechała tylko na kilka dni – odwiedzić groby rodziców i zobaczyć tę, która w dzieciństwie była dla niej jak druga matka.
Ale gdy wróciła do domu, wszystko rozpadło się w jednej chwili.
– Oddawaj klucze, Jadziu – rzucił zimno Marek, jej mąż, stojąc w progu. – To koniec. Justyna jest w ciąży. Zaczynam nowe życie, a ty jesteś wolna.
– Co? – Jadwiga omal nie upuściła torby. – Marek, jak możesz?
Nawet nie drgnął.
– Wiedziałaś, iż to nie na zawsze. Ale nie martw się, i tak nie masz nic. Dom wzięty w najem, firma należy do wujka, konta były na mamę. Więc bez scen. A jeżeli będziesz przeszkadzać, zabiorę dzieci.
Kiedyś Jadwiga była gwiazdą uczelni. Naturalna blondynka z zielonymi oczami, szczupła, elegancka, opanowana. Miała przyszłość, plany, ojciec – Henryk Nowak – był szanowanym człowiekiem. Marzyła, iż kiedyś razem otworzą firmę.
Ale w ciągu roku straciła wszystko. Najpierw umarł ojciec, potem niemal od razu – matka. Z czarnymi od żalu oczami zdawała egzaminy, nieświadoma, jak trzyma długopis w dłoni. Wtedy Marek pierwszy raz podszedł i zaproponował:
– Wyjdź za mnie. I tak jest ci tu ciężko. Zacznijmy od nowa.
Nie myślała – po prostu się zgodziła. Mieli pokój w akademiku, kupiony przez ojca. Przeprowadzili się, zaczęli pracować, potem otworzyli firmę transportową. Jadwiga sprzedała choćby mieszkanie rodziców, żeby dołożyć się do interesu.
Biznes szedł dobrze, początkowo wszystko było po połowie. Ale potem – urlop macierzyński, dzieci i stopniowo wszystko „przepisano” na wujka Marka. Nie zagłębiała się w to: w domu było spokojnie, dzieci zdrowe. Dopiero po urodzeniu córki Jadwiga zrozumiała – straciła nie tylko majątek, ale i siebie.
Zmieniła się. Ciało zmęczone nocnym karmieniem, praniem, domowymi obowiązkami. A Marek kwitł: siłownia, długie włosy, opalenizna, zainteresowanie kobiet.
– Zaniedbałaś się – powiedział raz z niesmakiem. – Wstyd z tobą wyjść. Zrób chociaż maseczkę.
A teściowa nie omieszkała dolać oliwy do ognia:
– Dawno w lustro spojrzałaś? Mój syn to przecież przystojniak, a ty… Wyglądasz jak jego matka! Nie jesteś go warta!
Jadwiga się starała. Leczyła się. Trzymała dietę. Ale zmęczenie, zdrada i obojętność niszczyły ją szybciej niż nadprogramowe kilogramy.
A teraz po prostu wyrzucił ją za drzwi. Bez krzyku, bez żalu. W torbie tylko ubrania i dziecięce albumy. Ani domu, ani pieniędzy, ani praw do firmy, ani choćby stabilności. Tylko dwoje dzieci, które były już na liście „do odebrania”.
Pojechała do cioci Haliny, a ta zaproponowała:
– Zostaw dzieci u mnie. Otrząśnij się. Pomogę.
I pomogła. choćby podsunęła pomysł: firma organizująca przeprowadzki. Ciocia włożyła oszczędności, Jadwiga dopisała pieniądze ze sprzedaży pokoju w akademiku. Zaczęli skromnie – dwa busy, kilku tragarzy. A potem poszło…
Po pięciu latach Jadwiga miała sieć w całym województwie, zespół dyspozytorów, własny garaż. A Marek? Marek stracił wszystko. Justyna urodziła, ale gwałtownie się rozwieźli, zabierając mu mieszkanie. Firma „wujka” okazała się dużo mniej dochodowa, a niedługo krewny po prostu wystawił siostrzeńca za drzwi.
– choćby nie jesteś formalnie zatrudniony. Tylko dozorca – powiedział mu wujek. – Nie ufam ci już.
– Mamo, powiedz coś! – wrzasnął Marek.
– A co mam powiedzieć? – wzruszyła ramionami teściowa. – Wszystko miałeś na wyciągnięcie ręki. Sam to zaprzepaściłeś.
Resztki „pięknego życia” zamieniły się na łóżko w hostelu i dorywcze kursy ciężarówką. Ale zdrowie odmówiło posłuszeństwa, więc Marek postanowił zatrudnić się jako kierowca… w największej firmie transportowej w mieście.
Przyszedł na rozmowę i zobaczył… Jadwigę.
Szczupłą, zadbaną, pewną siebie kobietę w eleganckim garniturze. Patrzyła na niego spokojnie, choćby z lekkim uśmiechem.
– Witaj, Marku. Szukasz pracy?
– Świetnie wyglądasz… – wyjąkał. – Może weźmiesz mnie przez stare znajomości? Znam miasto, mam doświadczenie…
– Nie zatrudniamy dłużników alimentacyjnych – odparła spokojnie Jadwiga. – Masz zaległości.
– Ale próbowałem płacić! – wybuchnął. – Nie zawsze, ale jak mogłem!
– Dzieci mają już po osiemnaście lat, a ty wciąż „próbujesz”. Nie potrzebujemy takich pracowników.
Zaciął pięści.
– Mścisz się?
– Nie, Marku. Nauczyłam się stawiać granice. Sam to sobie zrobiłeś. A ja – przetrwałam. Wstałam. Bez ciebie.
– Nowy mąż pomógł?
Jadwiga roześmiała się i wstała. Włosy spływały jej po ramionach, sylwetka jak za młodu. Tylko w oczach miał teraz stal.
– Nie. Zrobiłam to sama. Po tobie długo nie miałam siły, żeby kogokolwiek dopuścić do siebie. Dzięki za to. To hartuje.
– Może jednak… – mamrotał. – Przecież kiedyś cię kochałem…
W drzwiach stanął wysoki, jasnowłosy chłopak – żywy obraz Jadwigi.
– Mamo, idziemy na obiad? Wszystko w porządku?
Rzucił Markowi lodowate spojrzenie:
– Proszę wyjść. Nie przeszkadzać. I nie zaczepiać mamy, bo będzie inna rozmowa.
Marek zastygł. Potem odwrócił się gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Na zewnątrz mżył jesienny deszcz. Marek opuścił głowę. choćby nie wiedział, kiedy wszystko poszło nie tak. Ale głęboko w środku miał pewność: zaczęło się tamtego dnia, gdy zdradził tę, która kiedyś wierzyła w niego bardziej niż w siebie.
**Dziś zrozumiałem, iż ludzie przegrywają nie przez przypadek, ale przez wybory. Markowi wydawa**Dziennik, 15 października (ciąg dalszy)**
A Jadwiga, patrząc przez okno na jego oddalającą się sylwetkę, poczuła ulgę, iż jej nowe życie nie ma już w nim miejsca na jego błędy.