Wujku, zabierz moją siostrzyczkę już dawno nic nie jadła odwrócił się gwałtownie i zastygł w zdumieniu!
Wujku, proszę weź ją. Jest taka głodna
Ten cichy, przepełniony rozpaczą głos, który przedarł się przez zgiełk ulicy, zaskoczył Jacka zupełnie nieoczekiwanie. Pędził nie, niemal biegł, jakby ścigał go niewidzialny wróg. Czas naglił: miliony złotych zależały od decyzji, którą mieli podjąć dziś na spotkaniu. Odkąd odeszła Magda jego żona, jego światło, jego opoka praca stała się jedynym sensem jego życia.
Ale ten głos
Jacek obejrzał się.
Przed nim stało dziecko, może siedmioletnie. Chuderlawe, z rozczochranymi włosami i załzawionymi oczami. W ramionach trzymało malutki zawiniątko, z którego wyglądała twarzyczka niemowlęcia. Dziewczynka, owinięta w starą, wytartą kołdrę, cicho kwiliła, a chłopiec tulił ją do siebie, jakby był jedyną jej tarczą w tym obojętnym świecie.
Jacek zawahał się. Wiedział nie ma czasu, musi iść. Ale coś w spojrzeniu dziecka, w tym prostym proszę, sięgnęło głęboko w jego duszę.
Gdzie jest mama? spytał łagodnie, przysiadając obok niego.
Obiecała wrócić ale już dwa dni jej nie ma. Czekam tu, może przyjdzie głos chłopca drżał, tak samo jak jego ręce.
Nazywał się Kacper. Malutką Zosia. Zostali zupełnie sami. Żadnej notatki, żadnych wyjaśnień tylko nadzieja, za którą siedmioletni chłopiec trzymał się jak tonący brzytwy.
Jacek zaproponował kupić jedzenie, wezwać policję, powiadomić opiekę społeczną. Ale na słowo policja Kacper wzdrygnął się i wyszeptał z bólem:
Proszę, nie zabierajcie nas. Odbiorą mi Zosię
I w tej chwili Jacek zrozumiał: po prostu odejść już nie może.
W pobliskiej kawiarni Kacper jadł łapczywie, a Jacek ostrożnie nakarmił Zosię mlekiem modyfikowanym, kupionym w aptece obok. W nim zaczynało budzić się coś dawno zapomnianego coś, co od lat leżało pod lodową skorupą.
Wyciągnął telefon i zadzwonił do asystentki:
Odwołaj wszystkie spotkania. Dziś i jutro też.
Po chwili przyjechali policjanci Nowak i Kowalska. Standardowe pytania, rutynowe procedury. Kacper kurczowo ściskał dłoń Jacka:
Nie oddasz nas do domu dziecka, prawda?
Jacek sam nie spodziewał się tych słów:
Nie oddam. Obiecuję.
Na komisariacie zaczęły się formalności. Do sprawy włączyła się Barbara stara przyjaciółka i doświadczona pracownica socjalna. Dzięki niej wszystko załatwiono gwałtownie tymczasowa opieka.
Tylko do czasu, aż znajdą matkę powtarzał Jacek raczej sam sobie. Tylko na chwilę.
Zabrał dzieci do domu. W samochodzie panowała cisza grobowa. Kacper mocno trzymał siostrę, nie zadając pytań, tylko szepcząc do niej coś czułego, kojącego, swojskiego.
Mieszkanie Jacka powitało ich przestrzenią, miękkimi dywanami i panoramicznymi oknami z widokiem na miasto. Dla Kacpra było to jak bajka w jego życiu nigdy nie było tyle ciepła i bezpieczeństwa.
Sam Jacek czuł się zagubiony. Nie miał pojęcia o mleku modyfikowanym, pieluchach czy dziecięcym rytmie dnia. Potykał się o pampersy, zapominał o porach karmienia, o usypianiu.
Ale Kacper był obok. Cichy, uważny, czujny. Obserwował Jacka jak kogoś obcego, kto w każdej chwili mógł zniknąć. A jednak pomagał kołysał siostrę, nucił kołysanki, układał ją do snu z wprawą, jaką mają tylko ci, którzy robili to wiele razy.
Pewnego wieczora Zosia nie mogła zasnąć. Płakała, wierciła się w łóżeczku. Wtedy Kacper podszedł, wziął ją na ręce i zaczął cicho śpiewać. W kilka minut dziewczynka spała spokojnie.
Świetnie sobie z nią radzisz powiedział Jacek, patrząc na to z ciepłem w sercu.
Musiałem się nauczyć odpowiedział po prostu chłopiec. Bez urazy, bez skargi jak suchy fakt.
Wtedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Barbara.
Znaleźliśmy ich matkę. Żyje, ale jest na detoksie uzależnienie, ciężki stan. jeżeli skończy leczenie i udowodni, iż może się nimi zająć oddadzą jej dzieci. W przeciwnym razie trafią pod opiekę państwa. Albo twoją.
Jacek zamilkł. Coś ścisnęło go w środku.
Możesz oficjalnie przejąć opiekę. Albo choćby adoptować. jeżeli naprawdę chcesz.
Nie był pewien, czy jest gotowy na ojcostwo. Ale wiedział jedno: nie chce ich stracić.
Tego wieczoru Kacper siedział w kącie salonu i rysował ołówkiem.
Co teraz z nami będzie? spytał, nie odrywając wzroku od kartki. W jego głosie było wszystko strach, ból, nadzieja i lęk przed ponownym porzuceniem.
Nie wiem odpowiedział szczerze Jacek, siadając obok. Ale zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.
Kacper milczał chwilę.
Znów nas zabiorą? Odejmą ci nas, ten dom?
Jacek objął go mocno. Bez słów. Chciał, by ten uścisk powiedział: nie jesteś już sam. Nigdy więcej.
Nie oddam was. Obiecuję. Nigdy.
W tej chwili zrozumiał: te dzieci przestały być przypadkowe. Stały się częścią niego.
Następnego ranka Jacek zadzwonił do Barbary:
Chcę zostać ich oficjalnym opiekunem. Pełnoprawnym.
Proces okazał się trudny: kontrole, wywiady, wizyty, niekończące się pytania. Ale Jacek przechodził przez to wszystko bo teraz miał prawdziwy cel. Dwa imiona: Kacper i Zosia.
Gdy tymczasowa opieka przerodziła się w coś więcej, Jacek postanowił się przeprowadzić. Kupił dom za miastem z ogrodem, przestrzenią, śpiewem ptaków o świcie i zapachem trawy po deszczu.
Kacper rozkwitał w oczach. Śmiał się, budował fortece z poduszek, czytał na głos, przynosił rysunki i dumnie wieszał je na lodówce. Żył naprawdę, swobodnie, bez strachu.
Pewnego wieczoru, układając chłopca do snu, Jacek otulił go koł











