Wychowałam niewdzięcznych leńców — i teraz nie wiem, jak z tym żyć
Czuję, iż dotarłam do momentu, w którym pragnę krzyczeć na całe gardło: „Gdzie popełniłam błąd? Za co mi to?” Moje dzieci mają teraz 11 i 15 lat — syn i córka. Nie jestem po prostu zmęczona, jestem wyczerpana. Nie słuchają, nie szanują, żądają i manipulują. A ja, samotna matka, na której wszystko wisi, już nie daję rady. Ani psychicznie, ani fizycznie.
Prawie dziesięć lat ciągnęłam naszą rodzinę sama. Gdy Zosia miała zaledwie cztery lata, a Kacper — roczek, ich ojciec wyjechał „za chlebem” za granicę i… rozpłynął się w powietrzu. Z czasem dotarły do mnie plotki: mieszka w Niemczech, ma nową żonę, nowe dzieci, i oczywiście — nie ma dla nas czasu. Rozwód załatwialiśmy przez internet. Od tamtej pory nie zadzwonił, nie napisał, nie spytał, jak rosną jego dzieci.
Zosia, oczywiście, wszystko pamięta. Jak tata odchodził, jak mama płakała nocami. Ma do niego żal aż po czubek głowy. Kacper ojca zna tylko ze zdjęć — i tyle. Czasem pyta: „Mamo, a on kiedyś przyjedzie?” — a w jego oczach tyle nadziei, iż serce się ściska.
Najboleśniejsze jednak, iż po latach — gdy oddałam im całą siebie — widzę, jak zmieniają się w ludzi, których nigdy nie chciałam wychować. Zosia chamsko odpowiada. Podejrzewam, iż pali — w pokoju czuć duszący dym, ubrania śmierdzą, a ona tylko macha ręką: „To koledzy z klasy, od nich ten smród”. Do szkoły chodzi co drugi dzień, uwagi nauczycieli olewa. Każda prośba o pomoc w domu kończy się histerią albo: „A dlaczego ja mam to robić?!”.
Syn na razie młodszy, ale patrząc na siostrę, przejmuje jej zachowanie. Nie chce wynieść śmieci bez marudzenia, wścieka się, trzaska drzwiami. W szkole oceny lecą na łeb. Nauczyciele narzekają, iż jest apatyczny, ignoruje uwagi, wagaruje.
Pracuję na dwóch etatach. Wracam do domu padnięta, a tu — awantury, krzyki, syf. Rozumiem: wiek nastoletni, hormony, bunt… Ale i ja mam granice. Domagają się tylko telefonów, chipsów, złotówek, rozrywek. Wszystko podane na tacy. A pomoc? A szacunek?
Wstyd się przyznać, ale sama ich rozpuściłam. Gdy byli mali, starałam się wynagrodzić brak ojca. Kupowałam rzeczy, na które nie było nas stać. Spędzałam z nimi każdą wolną chwilę. Przyzwyczaili się, iż mama zawsze przy nich, mama wszystko da, mama wszystko załatwi. Teraz żądają, jakby to było oczywiste. A jeżeli nie dostaną — szantażują. Ostatnio Zosia, gdy podniosłam głos, rzuciła: „Jeszcze raz tak nakrzyczysz — zadzwonię do opieki społecznej. Niech zobaczą, jak tu żyjemy”. Odparłam: „Jeśli trafisz do rodziny zastępczej — kto ci kupi chipsy i opłaci telefon?”. A ona: „Może tam będzie lepiej niż z tobą”.
W tamtej chwili serce mi pękło. Dziecko, które wychowałam z miłością, bólem, nieprzespanymi nocami, mówi coś takiego… Tej nocy zamknęłam się w łazience i szlochałam. Nie wiem, co robić. Krzyki — bez sensu.