„Wychowaliśmy waszą pierwszą wnuczkę, teraz wasza kolej z młodszą!” — powiedziałem teściowej.
Moja córka, Kinga, walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi, a teraz, na progu kolejnych narodzin, ja, Stanisław Nowak, stoję przed niewyobrażalnym wyborem. Od trzech lat opiekujemy się z żoną starszą wnuczką, Zosią, bo po pierwszym porodzie Kinga ledwo przeżyła. A teraz teściowa, Barbara Kaczmarek, która obiecywała pomoc, znowu odwraca się plecami, zostawiając nas w rozpaczy. Mieszkamy w małym miasteczku pod Krakowem, a ta sytuacja łamie mi serce.
Gdy Zosia się urodziła, zabraliśmy ją do siebie od razu po wyjściu ze szpitala. Kinga spędziła pół roku na oddziale, walcząc o życie, i nie mogliśmy zostawić noworodka bez opieki. Barbara przysięgała, iż pomoże, ale przez te trzy lata jej „wsparcie” ograniczyło się do pustych obietnic. Zawsze miała wymówki: praca, sprawy, wyjazdy. Gdybym nie nalegał, pewnie w ogóle nie zobaczyłaby Zosi! Błagałem, żeby przyjechała, i wtedy pojawiała się na chwilę, z miną, jakby robiła nam łaskę.
Teraz Kinga spodziewa się drugiego dziecka, a lekarze ostrzegają: problemy mogą wrócić. Po pierwszym porodzie leżała pięć miesięcy na patologii, a my cudem uratowaliśmy i ją, i Zosię. Wtedy osiwiałem, gdy ze szpitala zadzwonili z pytaniem, kto odbierze dziecko. Kinga nie mogła choćby karmić, więc choć sam nie jestem młody i mam problemy z ciśnieniem, wziąłem Zosię do siebie. Mamy jeszcze młodszą córkę, która nie skończyła osiemnastu lat. Ale nie było wyboru — nie mogłem porzucić wnuczki.
Zosia mieszka z nami, a do rodziców jeździ tylko w weekendy. To wygodne dla wszystkich: Kinga dochodzi do siebie, a my radzimy sobie ze starszą wnuczką. Ale z noworodkiem już nie dam rady. Nie mam sił na kolejne nieprzespane noce, płacz, kolki. Gdy Kinga poprosiła, żebyśmy wzięli drugie dziecko, poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mam nadciśnienie, a Zosia, szczególnie gdy ząbkowała, doprowadzała mnie do skraju wytrzymałości. Wtedy dzwoniłem do Barbary, błagając, żeby wzięła wnuczkę chociaż na dzień. Przyjeżdżała, ale oddawała Zosię po paru godzinach, jakby musiała góry przenosić.
Barbara jest ode mnie osiem lat młodsza, ale zachowuje się jak jakaś celebrytka. Zawsze zadbana, wiecznie w podróży — raz na wczasy, raz na wycieczkę. Facetów nie potrzebuje, bo ceni sobie wolność. Po narodzinach Zosi obiecywała pomoc, ale przez trzy lata wzięła wnuczkę może dwa razy, i to tylko dlatego, iż nalegałem. Padałem ze zmęczenia, ciśnienie szalało, a ona oddawała Zosię z jękiem: „Oj, jakże ja się zmęczyłam!”. Jakbym ja nie nosił jej codziennie na rękach!
Teraz, gdy Kinga jest w trzecim trymestrze, lekarze mówią, iż scenariusz może się powtórzyć. Jestem w panicznym strachu. Nie starczy mi sił na kolejne niemowlę, a Zosia wciąż wymaga uwagi. Powiedziałem teściowej wprost: „My zajmowaliśmy się Zosią, teraz wasza kolej”. Ale Barbara od razu znalazła sto wymówek: ma koty, drogie meble, rzadko bywa w domu, praca, wyjazdy. Po prostu nie chce się babrać z dzieckiem. choćby nie ukrywa, iż wnuki to dla niej udręka. Jestem zrozpaczony — co zrobić z noworodkiem? Do domu dziecka oddać?
Serce mi pęka. Kinga walczy o życie, a ja nie wiem, jak uratować rodzinę. Barbara żyje dla siebie i nie obchodzą ją nasze kłopoty. Próbowałem namówić ją, żeby wzięła wnuczkę choć na pół roku, ale macha ręką, jakby odpędzała natrętną muchę. Zosia jest naszym światłem, ale nie mam sił przejść tego jeszcze raz. Gdy myślę, iż dziecko może zostać bez opieki, łzy mnie dławią. Teściowa obiecywała wsparcie, ale jej słowa to puste dźwięki. Nie wiem, jak ją przekonać, jak uświadomić, iż to jej wnuczka, jej krew. jeżeli się nie opamięta, boję się, iż nasza rodzina nie udźwignie tego ciężaru. Ta myśl mnie przygniata…
Dziś zrozumiałem, iż niektórzy ludzie nigdy nie zmienią się, choćbyśmy błagali na kolanach. Czasem rodzina to tylko słowo, a prawdziwe wsparcie przychodzi od tych, którzy nie muszą, ale chcą.