„Wychowaliśmy waszą pierwszą wnuczkę, teraz wasza kolej z młodszą!” — powiedziałam świekrze.
Moja córka, Kinga, walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi, a teraz, u progu drugiego porodu, ja, Weronika Nowak, stoję przed niewyobrażalnym wyborem. Razem z mężem od trzech lat opiekujemy się starszą wnuczką, Zosią, bo po pierwszym porodzie Kinga ledwo przeżyła. A teraz świekra, Agnieszka Kowalska, która obiecywała pomoc, znowu się wycofuje, zostawiając nas w rozpaczy. Mieszkamy w małym miasteczku pod Kielcami, a ta sytuacja rozrywa mi serce.
Gdy Zosia się urodziła, zabraliśmy ją do siebie zaraz po wyjściu ze szpitala. Kinga spędziła pół roku na oddziale, walcząc o życie, więc nie mogliśmy zostawić noworodka bez opieki. Agnieszka przysięgała, iż pomoże, ale przez te trzy lata jej „pomoc” ograniczyła się do pustych słów. Zawsze miała wymówki: praca, sprawy, wyjazdy. Gdybym nie nalegała, nigdy nie zobaczyłaby Zosi! Błagałam, żeby przyjechała, i tylko wtedy się pojawiała — na krótko, z miną osoby, która robi nam łaskę.
Teraz Kinga spodziewa się drugiego dziecka, a lekarze ostrzegają: problemy mogą powrócić. Po pierwszych porodach leżała pięć miesięcy na patologii, a my cudem uratowaliśmy ją i Zosię. Wtedy mało nie osiwiałam, gdy ze szpitala zadzwonili, pytając, kto zabierze dziecko. Kinga nie mogła choćby karmić piersią, więc ja, mimo wieku i nadciśnienia, wzięłam Zosię pod swoją opiekę. Nie jesteśmy już młodzi, a w domu mam jeszcze młodszą córkę, która nie skończyła osiemnastu lat. Ale wyboru nie było — nie mogłam porzucić wnuczki.
Zosia mieszka z nami, a do rodziców jeździ tylko na weekendy. To wygodne dla wszystkich: Kinga dochodzi do siebie, a my radzimy sobie ze starszą wnuczką. Ale z noworodkiem już nie dam rady. Nie mam sił na kolejne nieprzespane noce, płacz, kolki. Gdy Kinga poprosiła nas o opiekę nad drugim dzieckiem, poczułam, jak ziemia ucieka mi spod nóg. Mam nadciśnienie, a Zosia, szczególnie przy ząbkowaniu, doprowadzała mnie do skraju wyczerpania. Wtedy dzwoniłam do Agnieszki, błagając, żeby wzięła wnuczkę choć na jeden dzień. Przyjeżdżała, ale oddawała Zosię po kilku godzinach, jakby zmuszono ją do heroicznych czynów.
Agnieszka jest ode mnie osiem lat młodsza, ale zachowuje się jak celebrytka. Zawsze zadbana, wciąż w podróżach — raz na wczasy, raz na wycieczki. Mężczyźni jej nie interesują, nie potrzebuje ich — cieszy się wolnością. Po narodzinach Zosi obiecywała pomoc, ale przez trzy lata zabrała wnuczkę tylko parę razy i to po mojej prośbie. Padałam ze zmęczenia, ciśnienie szalało, a ona zwracała mi Zosię ze skargami: „Och, jak ja jestem zmęczona!” Jakbym ja nie nosiła jej na rękach codziennie!
Teraz, gdy Kinga jest w trzecim trymestrze, lekarze mówią, iż mogą się powtórzyć komplikacje z pierwszego porodu. Jestem w panice. Nie starciemy sił na kolejne niemowlę, a Zosia już wymaga ciągłej uwagi. Powiedziałam świekrze wprost: „My zajmowaliśmy się Zosią, teraz wasza kolej”. Ale Agnieszka od razu znalazła sto wymówek: ma koty, drogie meble, rzadko bywa w domu, praca, wyjazdy. Po prostu nie chce się bawić w opiekę. choćby nie kryje, iż wnuki są dla niej ciężarem. Jestem zrozpaczona: co zrobić z noworodkiem? Do domu dziecka go oddać?
Serce mi pęka. Kinga walczy o życie, a ja nie wiem, jak uratować naszą rodzinę. Agnieszka żyje dla siebie i nie obchodzą ją nasze kłopoty. Próbowałam przekonać ją, żeby wzięła przyszłą wnuczkę chociaż na pół roku, ale macha ręką, jakby odpędzała natrętnego komara. Zosia to nasze światło, ale nie mam sił przejść tej drogi jeszcze raz. Gdy pomyślę, iż niemowlę może zostać bez opieki, łzy dławią mi gardło. Świękra obiecywała wsparcie, ale jej słowa to puste dźwięki. Nie wiem, jak ją przekonać, jak zmusić do zrozumienia, iż to jej wnuczka, jej krew. jeżeli się nie opamięta, boję się, iż nasza rodzina nie udźwignie tego ciężaru, a ta myśl miażdży mnie każdego dnia.