Wychowujemy rozwydrzone pokolenie. Zachowanie tej matki w przychodni to dowód

mamadu.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: (zdjęcie ilustracyjne) Lekarz opisał w internecie niegrzeczne zachowanie matki w przychodni fot. Pawel Polecki/Reporter/Eastnews


– Przecież nic się wielkiego nie stało – tak skwitowała zachowanie swojego syna pewna matka. Tylko czy na pewno? Czy my czasami się nie zagubiliśmy w rodzicielstwie i nie przestaliśmy wychowywać dzieci? Dobre maniery i szacunek dla innych najwyraźniej nie są już w cenie. Szkoda.


Użytkownik X (dawniej Twitter) dr Brunet opisał w tym medium społecznościowym sytuację ze swojej pracy. Miejsce: poczekalnia przed gabinetem lekarskim. Osoby dramatu: wspomniany lekarz, 3-letni chłopiec, jego mama.

Co się pan tak patrzy?


"Stoję przed drzwiami swojego gabinetu, nagle podlatuje do mnie rozpędzony trzylatek i kopie mnie w kostkę", opowiada dr Brunet. "Odwracam się w stronę siedzącej na krześle matki.

– Co się pan tak patrzy? – odzywa się. – On po prostu nie lubi lekarzy – wzrusza ramionami. – Przecież nic wielkiego się nie stało".



Jesteście zaskoczeni bezczelnością tej matki? Ja tak, ale po chwili przychodzi refleksja: przecież to wcale nie jest takie niecodziennie. Niemal na każdym kroku spotyka się rodziców tak wpatrzonych w swoich Jasiów, Antków i Nikosiów (Nikodem to najczęściej nadawane imię dla chłopca w 2023 roku, wiedzieliście o tym?), iż w ogóle nie liczą się z otoczeniem.

Dobre maniery to przeżytek


To tak, jakbyśmy po latach autorytarnego wychowania, w którego szponach przyszło nam dorastać, postanowili wszystko wywrócić do góry nogami i zrobić rewolucję. Tyle tylko, iż na jej barykadach poległy szacunek do innych i kultura osobista. Stawianie własnych dzieci na pierwszym miejscu weszło nam tak mocno, iż zapomnieliśmy o uczeniu ich dobrych manier i zachowania adekwatnego do sytuacji i miejsca, w którym się znajdują.

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wystarczy rozejrzeć się po restauracji, w której dzieci biegają, brudzą, przeszkadzają innym gościom i personelowi, a rodzice uważają, iż to urocze i adekwatne. Albo po pociągu, w którym dziecko ogląda bez słuchawek bajki, krzyczy, kładzie obute stopy na siedzeniu, a rodzic nie zwraca mu uwagi.

Przerywanie rozmów dorosłych, postawa "mnie się należy", oczekiwanie natychmiastowej gratyfikacji – to wszystko efekt naszego, rodzicielskiego, zagubienia. Wydaje mi się, iż my po prostu nie zrozumieliśmy, o co chodzi w upodmiotowieniu dzieci. Odrzuciliśmy – słusznie! – krzywdzące modele wychowywania, te wszystkie "co wolno wojewodzie" czy "dzieci i ryby głosu nie mają", ale zastąpiliśmy je daleko posuniętym dzieckocentryzmem, który nie bierze pod uwagę praw innych ludzi do komfortowego istnienia we wspólnej przestrzeni.

Co będzie dalej?


W komentarzach pod przytoczoną przez dra Bruneta historią przewija się sformułowanie "bezstresowe wychowanie", wiele też mało kulturalnych określeń matek i dzieci. Nie będę ich przytaczać, możecie przeczytać sobie sami na X. Jednak zgadzam się z twierdzeniem, iż wpajanie dziecku przekonania, iż ono jest ważniejsze od innych ludzi, ich komfortu i dobrego samopoczucia, iż wszystko mu wolno, iż nie musi się z nikim liczyć, jest współcześnie nagminne.

Ciekawe będzie obserwować te dzieci, kiedy już dorosną. Ale czy chcielibyście z nimi pracować? Założyć z nimi rodzinę? No właśnie. Jeszcze nie jest za późno. Ocknijmy się, uczmy dzieci zasad savoir-vivre. Nie krzywdźmy ich (i siebie przy okazji).

Idź do oryginalnego materiału