Zawsze uważają, iż mam „dar”. Ja nazywam to przekleństwem. Opowiem wam czemu.
Ledwo skończyłam miesiąc, gdy matka zostawiła mnie pod drzwiami domu dziecka. Dlaczego? Może też miała to „coś” i bała się, iż we mnie się rozwinie? Nie wiem. Dorastałam tam, bez rodziców. Moją odmienność pierwsza zauważyła Pani Małgorzata, jedna z opiekunek. Powiedziała, iż gdy jeden chłopiec zabrał mi zabawkę, nagle Artem odleciał na dywan w drugi koniec sali, a ja odebrałam lalkę.
Pani Małgorzata była dobra jak wiór. Zrozumiała, iż jestem inna, i iż gdyby się wydało, nie dali by mi spokoju. “Nie chcę, żeby zabrali cię na badania,” powtarzała. Ćwiczyła ze mną, pomagając ujarzmić moją moc. Gdy wpadałam w gniew, potrafiłam przesuwać przedmioty, a choćby ludzi. Wyczuwałam biopola innych. Od razu wiedziałam, czy ktoś jest dobry, czy zły. Pożyteczne, prawda? Ale ludzie chyba też to czuli. Szykowali się ode mnie, jak od zarazy. Dlatego żadna rodzina nie chciała mnie adoptować. A tak bardzo pragnęłam czułości, miłości, prawdziwego domu. Marzyłam o mamie.
Miałam tylko jedną przyjaciółkę w domu dziecka. Irenkę. Wszyscy mówili na nią Irenka, tylko dla mnie była Renią. Świetna dziewczyna. Stanowiłyśmy dla siebie cały świat. Renia znała moją tajemnicę i nigdy, przenigdy, nie poprosiła, bym użyła mocy dla niej. Byłam jej za to nieskończenie wdzięczna. Renia już prawie straciła nadzieję – piętnaście lat, a jak wiadomo, starszych dzieci nikt nie chce.
Pewnego dnia Renia wpadła do naszej sali jak burza, oczy jej płonęły. Falą uderzyła mnie jej szalona energia.
– Co się dzieje?
– Aniu!!! Wyobraź sobie!!! Adoptują mnie!!! Będę miała rodzinę!!!
Podskoczyła, objęła mnie za ramiona i zakręciła po pokoju.
– Znaleźli się ludzie, którzy mnie chcą! Mam takiego farta!!!
Nagle się zatrzymała i spojrzała poważnie.
– Nie martw się, będę cię odwiedzać! A jak ciebie adoptują, nasze rodziny będą się przyjaźnić! Chodź, chodź, pokażę ci ich, są przy gabinecie dyrektorki!
Pociągnęła mnie za rękę. Stanęłyśmy pod drzwiami, które akurat się otwarły.
Wyszła para. Postawny mężczyzna, szerokie bary, ostry podbródek, mocne kości policzkowe. Od razu poczułam całą paletę ich biopól. To, co wyczułam, spławiło mnie strachem. Od mężczyzny biła brutalna siła. Agresja. Chamstwo. Złośnica. Kobieta za to była słaba, wystraszona. Dzika pustka i zmęczenie. To wyczułam.
– O, Irenko! – Mężczyzna rozlał się w uśmiechu. Zdrętwiałam.
– Formalności prawie załatwione. Jutro już jedziesz z nami do domu.
Irenka rzuciła mu się na szyję. W tej samej chwili w jego polu błyśnęła nowa emocja. Miała barwę pożądania, ale to nie była ojcowska miłość… To było coś ohydnego, jak lubieżność…
Wróciłyśmy do sali. Irenka szalała z radości. Ja siedziałam na łóżku, próbując strawić to, co poczułam. Może mi się zdawało?
– O co ci chodzi? – Renia usiadła obok. – Nie martw się tak, przecież będziemy się widywać, obiecuję.
– Renuś, nie obiło mi się to o uszy o tej parze. Coś jest nie tak. Ten mężczyzna… nie ma dobrych zamiarów.
Renia zmarszczyła brwi.
– Przestań, Ania! Zazdrość cię zżera? Tyle lat czekałam! W końcu będę miała dom, a Pan Paweł Andrzejewski? Najmilszy człowiek! Rozmawiałam z nimi! Promienni, tacy troskliwi. Pan Paweł mówił, iż będę miała własny, ogromny pokój!
– Renuś, ty wiesz, iż czuję ludzi!
– Ania, daj spokój! Każdą parę sprawdza psycholog i dyrektorka. Oni pracują, ona w domu, będę cały czas z mamą! Mają wszystkie papiery. Gdyby byli maniakami, byłoby to w papierach! – Renia zerwała się i podeszła do okna. – Myślałam, iż będziesz cieszyć się ze mną. Jesteś moją przyjaciółką. – Głos jej się załamał.
Zrobiło mi się głupio. Przytuliłam ją od tyłu.
– Przepraszam. Oczywiście cieszę się, przyjaciółko. Masz rację, chyba mi się przywidziało. Po prostu… nie chcę się z tobą rozstać.
– Nie martw się, masz dopiero siedem lat, na pewno znajdą ci rodziców. Dobra, idę się pakować.
Spałam jak z kamienia. Śnił mi się Pan Paweł Andrzejewski. Olbrzymi potwór. Oczy jarzyły się złowrogo, a z pyska, usianego kłami, ciekła ślina. Renia z trudem mnie obudziła. Była już spakowana. Wyprowadziłam się na ganek i długo nie mogłam jej wypuścić z objęć, jakbym tym uściskiem mogła ją uchronić. Gdy Renia wsiadła do samochodu, a opiekunki wróciły do środka, zostałam sama. Tylko ja widziałam, jak nowa matka Renii, siadając, odetchnęła z ulgą, a Pan Paweł uśmiechnął się chytrze, jed
Chociaż czasem przez sen wciąż widzę wilgotne ślepia Pawła Andrzeja i słyszę jego charczący głos, drżąc w bezpiecznym łóżku pod naszym dachem zrozumiałam, iż najciemniejsze ostrza mroku można pokonać światłem rodziny, które wreszcie mamy z Renią i naszą Mamą Małgorzatą.