Wypisano mnie ze szpitala, mówiąc dzieciom, iż nie mogę żyć sama – czekała mnie ciężka lekcja.
W spokojnej wsi na Podlasiu, gdzie drewniane chaty skrywają ciepło rodzinnych wspomnień, moje życie pełne poświęceń dla dzieci okazało się zdradą. Ja, Bronisława, oddałam wszystko synowi i córce, ale gdy trafiłam na szpitalne łóżko, poznałam gorzką prawdę: ci, dla których żyłam, odwrócili się ode mnie. Ta lekcja złamała mi serce, ale pokazała, kto naprawdę mnie ceni.
Patrząc wstecz, pytam siebie: czy byłam dobrą matką? Czyżby moje błędy sprawiły, iż dzieci stały się tak obojętne? Wychowywałam ich sama po śmierci męża. Synek, Wojtek, miał zaledwie trzy miesiące, a córka, Bogna – pięć lat. Harowałam ponad siły, chwytałam się każdej pracy, by ich utrzymać. Nigdy nie pozwoliłam sobie na słabość – wiedziałam, iż nikt poza mną nie zatroszczy się o rodzinę.
Dałam dzieciom, co mogłam. Bogna i Wojtek skończyli szkoły, zdobyli wykształcenie, znaleźli dobrą pracę. Gdy zdrowie pozwalało, niańczyłam wnuki – Krzysia, syna Bogny, i Janka, syna Wojtka. Kupowałam im podarki, dawałam grosze, odbierałam ze szkoły, a latem zabierałam do siebie, by rodzice mogli odpocząć. Robiłam to z radością, wierząc, iż moja miłość do mnie wróci.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Źle się poczułam i trafiłam do szpitala. Bogna odwiedziła mnie raz, Wojtek dzwonił tylko czasem. Po dwóch tygodniach wypisano mnie, ostrzegając przed stresem i przemęczeniem. ale już następnego dnia dzieci przywiozły wnuki. Krzyś i Janek, pełni energii, domagali się ciągłej uwagi. Słaba, próbowałam sobie radzić, ale po dwóch miesiącach było gorzej. Nogi odmówiły posłuszeństwa, ledwo wstawałam z łóżka.
Zadzwoniłam do Wojtka, błagając, by zawiózł mnie do lekarza. Był, jak zawsze, zajęty. Bogna też nie przyjechała. W rozpaczy wzięłam taksówkę. Lekarze byli zaniepokojeni: mój organizm nie wytrzymywał. Kazali odpocząć, ale rano nie mogłam wstać – nogi zupełnie odmówiły. W panice zadzwoniłam do Bogny, ale odparła zimno: „Wezwij karetkę”. Znów zabrano mnie do szpitala.
Lekarze wytłumaczyli dzieciom, iż w takim stanie nie mogę być sama – potrzebuję stałej opieki. Bogna i Wojtek zaczęli się kłócić, kto ma mnie wziąć. Było to upokarzające, jakbym była ciężarem, z którego trzeba się pozbyć. Bogna narzekała, iż ma małe mieszkanie, Wojtek krzyczał, iż jego żona spodziewa się dziecka i nie chce teściowej. Ich słowa raniły jak nóż.
Nie wytrzymałam. „Wynoście się oboje!” – krzyknęłam, dusząc się od łez. Wyszli, zostawiając mnie samą na szpitalnym łóżku. Leżałam i płakałam, nie rozumiejąc, dlaczego dzieci, dla których żyłam, są tak okrutne. Czyżbym wychowała ich na egoistów? Tej nocy nie zmrużyłam oka, dręczona bólem i samotnością.
Rankiem przyszła sąsiadka, Weronika, młoda kobieta samotnie wychowująca córkę. Zawsze o mnie pytała, przynosiła obiady, dbała, bym nie chorowała. Nie wytrzymałam i wyspowiadałam się przed nią. Weronika bez wahania zaoferowała pomoc. „Skoro własne dzieci panią porzuciły, ja się panią zaopiekuję” – rzekła. Przygotowała mi jedzenie, zaparzyła herbatę, a ja poczułam ciepło, którego nie dała mi rodzina.
Teraz Weronika się mną opiekuje. Oddaję jej połowę emerytury – kupuje jedzenie i gotuje. Reszta idzie na rachunki i drobiazgi. Jestem zależna od obcej osoby, a to rozdziera mi duszę. Dzieci prawie nie dzwonią, zwłaszcza od kiedy dowiedziały się, iż Weronika mnie przygarnęła. Ich obojętność to cios w plecy.
Nigdy nie myślałam, iż na starość będę nikomu niepotrzebna. Włożyłam w dzieci całą miłość, wszystkie siły, a wyrośli na niewdzięczników. Teraz chcę przepisać mieszkanie na Weronikę – stała mi się bliższa niż krew. Ale głęboko w sercu wciąż czekam, iż Bogna i Wojtek się opamiętają, prz…i głęboko wierzę, iż kiedyś zrozumieją, jak bardzo mnie skrzywdzili.