Wyprosiłam syna i jego ciężarną dziewczynę. I nie żałuję. Ani trochę.

newsempire24.com 3 dni temu

Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę. I nie żałuję. Ani trochę.

Kiedy opowiadam swoją historię, ludzie reagują różnie. Jedni potępiają, inni współczują, ale ja zawsze odpowiadam tak samo: nie, nie wstydzę się. Bo zrobiłam dla mojego syna zbyt wiele, żeby pozwolić mu usiąść mi na głowie i jeszcze przyprowadzić tam “rodzinę”.

Byłam samotną matką. Mój mąż – leń i darmozjad – nigdy nie chciał stać się ojcem w pełnym tego słowa znaczeniu. Praca? To nie było dla niego. Palił w domu, pił z kumplami, upokarzał mnie, żył na moim garnuszku. Tolerowałam to, ale w pewnym momencie dotarło do mnie: albo ja przeżyję, albo on. Więc w końcu wyszłam. Wyrzuciłam go, a później, niestety, też syna.

Pracowałam na trzy zmiany, nie widziałam białego światła, tylko po to, żeby mój syn, Kacper, miał wszystko: jedzenie, ubranie, ciepło, uśmiech. Kupiłam mieszkanie w dobrej dzielnicy. Tylko iż przeoczyłam najważniejsze – czas i wychowanie.

Moja mama pomagała, ale… za bardzo. Wychowała z Kacpra sierotkę, chłopca, któremu “wszystko się należy”. Nie umiał gotować, sprzątać, choćby “dziękować” nie potrafił powiedzieć po ludzku. Ale narzekać babci? Proszę bardzo. Jestem złą matką, bo każę mu zmywać naczynia, bo nie rozumiem jego “wrażliwe duszki”.

W wieku szesnastu lat Kacper był już silniejszy ode mnie fizycznie, ale przy pierwszej oznakie mojej surowości biegł do babci się poskarżyć. Do wojska, oczywiście, nie poszedł – mama “załatwiła”. Na studia? Nie chciało mu się. Pracować? Tym bardziej. Siedział w domu, jadł, pił z kumplami, wydawał moje pieniądze i grał w gry.

A potem, jak grom z jasnego nieba: “Mamo, Ola jest w ciąży”. Ola – jego osiemnastoletnia dziewczyna, studentka pierwszego roku, bez żadnego doświadczenia życiowego. “Będziemy mieszkać u ciebie” – oświadczył. Żadnego “czy możemy”, “proszę”, “jesteśmy wdzięczni”. Po prostu fakt: “Od teraz jesteśmy we dwoje, karm nas, poją i daj dach nad głową”.

Usiadłam z nim porozmawiać. Zapytałam: “Zamierzasz pracować? Jak chcecie żyć? Zamierzasz wychowywać dziecko bez zawodu, bez odpowiedzialności?” Milczał. Patrzył w podłogę, gryzł wargę i milczał. I wtedy zrozumiałam – koniec. Dość. Wychowałam mężczyznę, który nigdy nie dorósł. Dałam mu wszystko, a on uznał, iż tak właśnie musi być.

Afera była głośna. Powiedziałam, co myślę. Nie jestem zobowiązana utrzymywać młodą parę mojego infantylnego syna. Nie muszę zapewniać bytu jego dziewczyne, która chyba myśli, iż dzieci to różowe buciki i sesje zdjęciowe. Dałam mu wszystko, teraz on musi coś dać światu. Albo chociaż sobie.

Wyrzuciłam ich oboje. Tak, ciężarną dziewczynę też. Bo skoro są dorośli, żeby robić dziecko, niech będą dorośli, żeby wziąć odpowiedzialność.

Teraz mieszkają u mojej matki. Ona dalej gra wybawicielkę, wydaje emeryturę, te grosze, które ma. Ja płacę rachunki, kupuję jej leki. Dla syna – nic. Ani złotówki. I słusznie.

Wiele osób mówi: “Ale jak to, matka!” A ja odpowiadam – bycie matką nie oznacza pozwalania, żeby sa”Bycie matką oznacza czasem pokazanie twardej miłości, choćby jeżeli to boli.”

Idź do oryginalnego materiału