Wyrzucił mnie, obwiniając o chorobę dziecka: „Nie jesteś matką, tylko przekleństwem!”
— Co ty narobiłaś?! Przez ciebie dziecko zachorowało! Wynoś się! Natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu! — krzyczał, a w jego głosie nie było choćby śladu wątpliwości. Tylko wściekłość i oskarżenia.
Tak Dominik postawił kropkę. Nie w rozmowie — w naszej rodzinie.
Był pewien: wszystko, co działo się z synem, to moja wina. Gorączka, kaszel, łzy dziecka — niby wszystko przeze mnie. Że jestem złą matką, iż nie dopilnowałam, iż „zawsze robię wszystko źle”. I nie dało się go przekonać. Nie słuchał. Nie chciał słuchać.
Przycisnęłam się do ściany w korytarzu, gdy miarowo chodził po mieszkaniu, trzaśniał drzwiami, w furii przekładając dziecięce ubrania. W drugim pokoju leżał nasz syn — rozpalony, śpiący, osłabiony. Spędziłam z nim całą noc, poiłam, zbijałam gorączkę, nie odstępowałam na krok. A teraz — „wynoś się”.
Gdy Dominik ułożył chłopca, podszedł do mnie. Na twarzy — chłód. W oczach — lodowata determinacja.
— Dlaczego jeszcze tu jesteś? Powiedziałem: zmykaj. Zapomnij o dziecku. Nie potrzebuje takiej matki. I żebym cię więcej nie widział.
Nie krzyczałam. Nie kłóciłam się. Tylko szeptałam, iż kocham syna, iż mogę się zmienić, iż będę lepsza. Błagałam, żeby przestał. Ale nie słuchał.
— Tylko przeszkadzasz. Tylko mu szkodzisz, Kaja — rzucił, jakby strzelił. — Już wszystko wiem.
Spakował mój plecak. Cicho otworzył drzwi. I pokazał wyjście.
Nie pamiętam, jak znalazłam się na ulicy. Wszystko wirowało przed oczami. Było zimno, ręce drżały, w głowie huczała tylko jedna myśl: „Zostawiłam syna… Wyrzucono mnie z życia mojego dziecka”.
Dominik nie odebrał telefonu następnego dnia. Nie odezwał się przez tydzień. Zablokował mnie wszędzie.
Pisałam wiadomości, dzwoniłam do jego matki, prosiłam, żeby choć pozwolili mi zobaczyć syna. Ale nikt nie odpowiedział. Jakbym przestała istnieć.
Ja — matka. Nosiłam tego chłopca pod sercem przez dziewięć miesięcy. Urodziłam go, śpiewałam mu kołysanki, byłam przy nim podczas nieprzespanych nocy, trzymałam na rękach, gdy bolały go ząbki.
A teraz — jestem „nikim”.
Dominik uznał, iż ma prawo odebrać mi dziecko. Nie sąd, nie opieka społeczna. Po prostu mężczyzna, urażony, iż dziecko się przeziębiło.
A przecież naprawdę nie byłam winna. To była zwykła infekcja. Jesień, przeciągi, przedszkole, gdzie wszystkie dzieci kichają. Ale dla Dominika to stało się pretekstem. Pretekstem, by dobić. By oskarżyć.
Nie wiem, jak to się skończy. Ale nie poddam się. Znajdę sposób. Choćby przez sąd, choćby przez lata — ale odzyskę syna.
Bo ja — jestem mamą. A bycie matką to nie tymczasowa funkcja. To na całe życie. choćby jeżeli twoje życie nagle zostało za zamkniętymi drzwiami.