Dzień dobry. Nazywam się Weronika, mam trzydzieści lat i mieszkam w Poznaniu. Chcę opowiedzieć wam historię, która wciąż wywołuje we mnie ból, ale nie żałuję tego, co zrobiłam.
Pół roku temu urodziłam bliźnięta – ukochane, długo wyczekiwane dzieci. Córkę nazwaliśmy Zofia, a syna Jakub. To był dla nas z mężem prawdziwy cud. Długo staraliśmy się o dzieci, przechodziliśmy leczenie, a gdy na USG lekarz powiedział: „Będzie dwoje” – płakałam ze szczęścia.
Niestety, nie wszyscy podzielali naszą radość. Od początku jak zadra uwierała mnie teściowa – Bronisława Kazimierzówna. Wydawałoby się, kobieta z doświadczeniem, matka mojego męża, babcia naszych dzieci… A jednak to, co robiła, można nazwać tylko absurdem.
– W naszej rodzinie nigdy nie było bliźniąt – mówiła podejrzliwie. – A ta dziewczynka w ogóle nie przypomina naszego Marka. Zresztą, u nas zawsze rodziły się tylko chłopcy.
Za pierwszym razem przemilczałam. Za drugim – zacięłam zęby. Za trzecim odpowiedziałam, iż los chyba postanowił urozmaicić ich męską linię. Ale potem zaczęło się najgorsze.
Pewnego dnia szykowaliśmy się na spacer. Ja ubierałam Zofię, teściowa – Jakuba. Wtedy odwróciła się do mnie z kwaśną miną i spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, stwierdziła:
– Przyglądam się… U Jakuba jest tam zupełnie inaczej niż u Marka. Dziwne to jakieś…
Zamarłam. Przez kilka sekund nie wierzyłam własnym uszom. Zamiast gniewu ogarnął mnie nerwowy śmiech. Chwyciłam pieluchę i, ledwo panując nad głosem, rzuciłam:
– Pewnie, bo Marek w dzieciństwie miał tam pewnie jak dziewczynka.
Po tych słowach pierwszy raz w życiu spokojnie i stanowczo kazałam jej spakować rzeczy. I dodałam: – Dopóki nie przyniesiesz testu DNA, który potwierdzi, iż to dzieci twojego syna – możesz tu nie wracać.
Nie interesowało mnie, gdzie go zrobi, za jakie pieniądze ani czy w ogóle zdobędzie materiał. To była ostatnia kropla.
Mąż, na szczęście, stanął po mojej stronie. Sam miał już dość ciągłych docinków matki, jej jadu, plotek i podejrzeń. Wiedział, iż to jego dzieci. Czekał na nie z taką samą niecierpliwością jak ja. I też poczuł się obrażony.
Nie mam wyrzutów sumienia. Nie wyrzuciłam staruszki dla zabawy. Broniłam swojej rodziny, macierzyństwa, dzieci. Kobieta, która pozwala sobie insynuować zdradę, zaglądać w pieluchy niemowląt i głośno zastanawiać się, „na kogo są podobne”, nie ma miejsca w moim domu.
Może ktoś powie, iż to okrutne. Że nie wolno tak traktować starszych. Że to przecież babcia. Ale powiedzcie szczerze: czy babcia ma prawo od pierwszych dni podważać ojcostwo i niszczyć rodzinę od środka?
Wolę ciszę, spokój i miłość w domu. Niech dzieci lepiej rosną bez takiej „babci” niż z kimś, kto codziennie przy śniadaniu serwuje wątpliwości zamiast mleka.
Więc tak – wyrzuciłam teściową za drzwi. I nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów. Czasem trzeba postawić granicę, choćby jeżeli inni tego nie zrozumieją. Rodzina to nie więzy krwi, ale wzajemny szacunek. A kto go niszczy, ten sam się odsuwa.