W końcu zrozumiałam, o co chodzi, i złożyłam pozew o rozwód. Ale żeby uniknąć podziału majątku, musiałam jeszcze zapłacić mu sporą sumę pieniędzy.
Pochodzę z biednej rodziny, więc od zawsze wiedziałam, iż jeżeli chcę żyć godnie, muszę zapracować na to sama. Nigdy nie liczyłam na nikogo. Praca była dla mnie najważniejsza — dawała mi poczucie bezpieczeństwa, wolności i dumy.
Po wielu latach ciężkiej pracy w końcu odnalazłam równowagę. Miałam stabilność, pieniądze i pozycję. I wtedy zaczęłam marzyć o czymś innym — o rodzinie. Chciałam mieć męża, dzieci, dom z ogrodem i zwyczajne kobiece szczęście. Tylko iż miałam już 39 lat.
Wtedy poznałam Adama. Wszystko potoczyło się szybko, wręcz bajkowo. Miałam poczucie, iż to los. W wieku trzydziestu dziewięciu lat zostałam żoną i matką. Myślałam, iż to spełnienie wszystkich moich marzeń.
Nie rzuciłam pracy — stać mnie było na to, żeby zatrudnić nianię. Ale po jakimś czasie Adam zaczął zachowywać się… dziwnie. Niby był przy dziecku, niby pomagał, ale coraz częściej widziałam, iż nic go tak naprawdę nie interesuje.
Moja praca wymagała ode mnie wiele. Czasem spędzałam w biurze całe dnie, bo lubiłam to, co robię. Wiedziałam, iż dzięki temu rozwijam się, buduję coś trwałego — dla siebie, dla dziecka, dla nas. A on? Zamiast być wsparciem, stawał się ciężarem.
Po narodzinach córki powiedział, iż „zostanie w domu” tylko na jakiś czas, aż upewni się, iż niania dobrze wykonuje swoją pracę. Zgodziłam się — ufałam mu. Ale ten „czas” trwał rok. Rok, w którym mój mąż nie kiwnął palcem, żeby poszukać pracy. Jemu było po prostu wygodnie.
Żona zarabia świetnie, dzieckiem zajmuje się niania, rachunki opłacone — a on cały dzień ma dla siebie. Zero obowiązków, zero stresu. Dla niego życie było idealne.
A dla mnie? Koszmar. Zaczęłam organizować mu rozmowy kwalifikacyjne, szukałam ofert, które mogłyby mu się spodobać. Wystarczyło tylko pojechać, porozmawiać… Ale on zawsze znajdował wymówkę. Zawsze miał „ważniejsze sprawy”.
I wtedy zrozumiałam: ten człowiek mnie nie szanuje. Nie kocha. Jest mu dobrze tak, jak jest — dopóki ktoś inny na niego pracuje. Wtedy powiedziałam sobie: dość. Złożyłam pozew o rozwód.
Najtrudniejsze było to, iż musiałam mu zapłacić sporą kwotę, by nie musieć dzielić domu, który kupiłam sama, jeszcze po ślubie. Tak skończyło się moje małżeństwo — adekwatnie zanim zdążyło się naprawdę zacząć. A ja miałam już czterdzieści lat.
Dziś wszystko układa się dobrze. Mama przeprowadziła się do mnie, pomaga mi w wychowaniu dziecka. Nianię zostawiłam — to wspaniała kobieta, mądra i serdeczna. Mama ma dzięki niej też lżej.
Pracuję dalej, zarabiam dobrze. Ale w środku czuję pewien niepokój. Czasem zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś wyjdę za mąż. Czy potrafię jeszcze naprawdę kogoś pokochać. Bo dziś, gdy mężczyźni widzą, iż kobieta dobrze zarabia — wielu z nich przestaje chcieć się starać. Przestają budować. Czekają tylko, aż to ona za nich zapłaci.
















