Z Janem poznałam się trzydzieści lat temu. Jechaliśmy tym samym autobusem. Dopiero po trzech miesiącach naszych spotkań dowiedziałam się, iż ma żonę. Ale mimo to postanowiłam przedstawić go mojej mamie — była nim oczarowana. Od tego momentu Jan obiecał, iż zostawi żonę, tylko muszę trochę poczekać. Przez kolejne piętnaście lat pomagałam mu wybierać prezenty dla dzieci, organizowałam dla jego rodziny wyjazdy do sanatoriów, a choćby doradzałam przy zakupie domku letniskowego. Mój Jan przez ten czas został już trzykrotnie dziadkiem. Pomaga swoim dzieciom i wnukom. Pochłaniają mu mnóstwo czasu i energii, dlatego nasze spotkania stały się coraz rzadsze. Ale złożył mi jedną obietnicę.

przytulnosc.pl 2 tygodni temu

Dziś doskonale rozumiem, iż może niektórzy mnie nie zrozumieją i powiedzą, iż niszczę czyjąś rodzinę. Ale nie potrafię inaczej. Czekałam tak wiele lat i przez cały czas czekam. W moim wieku za późno już na zaczynanie wszystkiego od nowa — zbyt długo czekałam. Straciłam przez niego wiele, ale przede wszystkim czas, moje najpiękniejsze lata, których nikt mi już nie zwróci. I teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko dalej czekać. Znowu i znowu. Jak zawsze.

Poznałam Jana w autobusie. Przez chwilę wymienialiśmy spojrzenia, od razu mi się spodobał. Wysiadłam na swoim przystanku, ale on gwałtownie mnie dogonił i zaproponował, iż mnie odprowadzi. Od razu poczułam, iż między nami zaczyna się coś wyjątkowego. Już po pierwszej randce wiedziałam, iż to mężczyzna mojego życia. Wykształcony, kulturalny, szarmancki. I co ważne — hojny, nigdy mi niczego nie odmawiał. Niedługo potem przedstawiłam go mamie — zauroczyła się nim tak jak ja. O tym, iż ma żonę, dowiedziałam się dopiero po trzech miesiącach. Sam mi o tym powiedział.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? – zapytałam wtedy z wyrzutem, trochę jak dziecko.

– Bo zakochałem się w tobie jak w młodości – odpowiedział. – Wydawało mi się, iż wszystko inne przestało mieć znaczenie. Bałem się, iż jeżeli ci się przyznam, stracę cię na zawsze.

Dzielić ukochanego z inną kobietą było dla mnie nie do pomyślenia. Kładłam się spać z myślą, iż on jest z żoną – to bolało. Ale Jan przekonywał, iż tylko czeka, aż jego żona wróci z urlopu macierzyńskiego, i wtedy się rozwiedzie.

Jego synek miał wtedy rok. Jan był jedynym żywicielem rodziny. Często powtarzał, iż z żoną nie łączy go nic poza dzieckiem. Że ich małżeństwo to największy błąd jego życia, iż jako młody mężczyzna dokonał złego wyboru. Nie miałam do niego żalu – przecież nie mógł przewidzieć, iż spotka mnie. Dla naszego szczęścia byłam gotowa czekać. Byłam młoda, miałam przed sobą całe życie. Stopniowo przyzwyczajałam się do tego, iż weekendy i święta spędza w domu, iż nie możemy jechać razem na urlop czy pójść na spacer trzymając się za rękę. Żyłam od spotkania do spotkania. Te rzadkie chwile były dla mnie wszystkim. Tyle piękna i miłości — dla tych chwil warto było poświęcić wiele.

Minęły trzy lata. Kariera Jana na państwowej posadzie nabierała tempa. Dobrze zarabiał.

– To wszystko dzięki tobie – mówił – jesteś moim talizmanem! Żyję tylko tobą!

Awansował na ważne stanowisko. Rozwód w tym momencie mógłby zniszczyć jego reputację. Znów miałam czekać.

Nie mogłam na to pozwolić. Przecież jego przyszłość to też moja przyszłość, marzyłam, iż zostanę matką. Po trzech latach zaszłam w ciążę. Ta wiadomość zaskoczyła Jana.

– Kochanie, to nie jest dobry moment – powiedział. – Poczekajmy jeszcze. Marzę o dzieciach, ale przyjdzie czas, kiedy się pobierzemy i wtedy urodzisz mi piękną córeczkę – obiecywał słodko.

Tylko iż córeczkę urodziła mu wtedy jego żona. Gdy się o tym dowiedziałam, wybuchła kłótnia.

– Mówiłeś, iż nic was już nie łączy! – krzyczałam. – Przekonywałeś mnie, iż jesteście dla siebie jak obcy ludzie!

Jan próbował się tłumaczyć, ale w końcu powiedziałam stanowczo:

– Daj mi spokój. Nie dzwoń, nie przychodź! To koniec!

Ale sama nie wytrzymałam. Po dwóch tygodniach to ja zrobiłam pierwszy krok i się pogodziliśmy.

Od tego czasu czekałam, aż jego dzieci podrosną. W czasie jego nieobecności zrozumiałam, iż nie mogę bez niego żyć.

– Mój syn ma trudny charakter, potrzebuje ojca obok – tłumaczył się.

– A gdybym to ja urodziła ci syna, byłby grzeczny – mówiłam z uśmiechem, choć nie liczyłam już na nic.

– Jeszcze nie teraz. Później. Musimy poczekać – powtarzał.

I wierzyłam, iż kiedyś to nastąpi.

Przez piętnaście lat pomagałam mu wybierać prezenty dla dzieci, kupować wczasy i doradzać w sprawach domowych. Zazdrość do jego rodziny mnie zżerała, ale chciałam być przy nim jak najczęściej. Kiedyś choćby myślałam o zakończeniu tego wszystkiego — adorował mnie wtedy jeden kolega z pracy. Porządny człowiek. Ale po kilku spotkaniach wiedziałam, iż nie potrafię go pokochać. W moim sercu było miejsce tylko dla Jana. Tylko on mi był potrzebny jak powietrze. A ja byłam dla niego ostoją, kochanką, wierną przyjaciółką i doradcą.

– Gdybyś wiedziała, jakie to szczęście, iż cię wtedy spotkałem – mówił Jan. – Nie wiem, jak bym bez ciebie przeżył te wszystkie lata.

Te wyznania dawały mi siłę. Zaczęłam choćby czuć dumę z mojego statusu. W końcu „kochanka” to od „kochać”. Byłam świętem, fajerwerkiem emocji. A jego żona? Szara codzienność, obowiązki, nuda. Widziałam ją na zdjęciach – nic szczególnego. Niski wzrost, nos z garbem. Jan sam mi często powtarzał, iż z nią jest mu nudno. Nie radzi sobie z domem, życie z nią to jak ciągły egzamin. A ja? Piękna, oczytana, świetnie gotuję. Ale nie spieszył się z odejściem od niej.

Lata mijały. Dzieci Jana dorosły. Mogliśmy wreszcie być razem. I wtedy – jak grom z jasnego nieba – jego żona poważnie zachorowała. Potrzebowała drogiego leczenia za granicą i opieki.

– Rozumiesz… Odejść teraz to byłaby zdrada. Nie jestem takim człowiekiem – mówił.

Zgodziłam się. Po leczeniu konieczna była długa rehabilitacja.

– Wiesz, przez co przeszła. Nie może się denerwować. Muszę być przy niej – mówił smutno.

Więc znowu czekam. Ale odpowiedni moment wciąż nie nadchodzi.

Jan został już trzykrotnie dziadkiem. Pomaga dzieciom i wnukom. Pochłaniają go coraz bardziej. Spotykamy się coraz rzadziej. Czasem złoszczę się na jego rodzinę, iż tak go wykorzystują. Ale wiem, iż on nie potrafi inaczej. przez cały czas go wspieram, jestem wierną przyjaciółką. Wierzę, iż kiedyś Jan w końcu przyjdzie do mnie – i zostanie na zawsze. Choćby i na emeryturze. A ja… jestem dziś tak samo samotna jak przez całe życie. Nie wiem, dla kogo i po co je przeżyłam.

Idź do oryginalnego materiału