Z myślą o ucieczce z dzieckiem od męża i teściów z tej wioski

newsempire24.com 2 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z niezbędnymi rzeczami, by uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wsi. Nie, nie zamierzam poświęcać życia ich kozom, krowom i niekończącym się grządkom. Uważają, iż skoro wyszłam za Maćka, to automatycznie zgodziłam się na rolę darmowej robotnicy na ich gospodarstwie. Ale ja tak nie myślę. To nie jest moje życie i nie chcę, żeby mój syn dorastał w tym bagnie, gdzie jedyną rozrywką jest dyskusja o tym, ile mleka dała krowa Białka.

Gdy tu przyjechałam po ślubie, wszystko wydawało się nie takie złe. Maciek był troskliwy, jego rodzice, Wanda Janowna i jej mąż, sprawiali wrażenie życzliwych. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, spokój. Myślałam nawet, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje oczekiwania. Tydzień po przeprowadzce Wanda Janowna wręczyła mi wiadro i kazała doić kozy. „Teraz jesteś nasza, Kasia, trzeba pomagać!” – powiedziała z uśmiechem, od którego do dziś mam ciarki. Ja, dziewczyna z miasta, która w życiu nie trzymała nic cięższego niż laptop, miałam opanować dojenie w jeden wieczór. To był pierwszy sygnał.

Maciek, jak się okazało, nie miał zamiaru mnie bronić. „Mama ma rację, na wsi wszyscy pracują” – odparł, gdy próbowałam protestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, pielenie warzywnika, sprzątanie chaty, gotowanie dla całej rodziny. Czuję się nie jak żona, a jak służąca. A gdy ośmieliłam się prosić o dzień wolny, Wanda Janowna przewracała oczami i zaczynała swoje wykłady: „Za naszych czasów kobiety harowały od świtu do nocy i nikt nie narzekał!” Maciek milczał, jakby to wcale go nie dotyczyło.

Mój syn, który ma zaledwie trzy lata, stał się moim jedynym promykiem nadziei. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, by dorastał tu, gdzie jego przyszłość to albo praca na gospodarstwie, albo wyjazd do miasta, gdzie będzie obcy. Chcę, żeby chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, poznawał świat. A tutaj? Tu choćby porządnego internetu nie ma, żeby ściągnąć mu bajki. Gdy wspomniałam, iż chcę zapisać syna na zajęcia plastyczne w sąsiedniej wsi, Wanda Janowna tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech lepiej uczy się doić krowę, przyda się!”

Próbowałam rozmawiać z Maćkiem. Tłumaczyłam, iż się tu duszę, iż to nie jest życie, o którym marzyłam. On tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Kasia. Czego ty chcesz?” Niedawno odkryłam, iż Wanda Janowna już planuje rozbudowę obory i kupno kolejnej krowy. I oczywiście cała praca znów spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam skrycie odkładać pieniądze. Niewiele, ale starczy na bilet do miasta. Mam przyjaciółkę w wojewódzkim, obiecała pomoc z mieszkaniem i pracą. Wyobrażam sobie, jak wsiadamy z synem do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i wieczne pretensje Wandy Janownej. Marzę o małym mieszkanku, gdzie będzie tylko nasza przestrzeń, gdzie ja znajdę pracę, a syn będzie rósł w normalnych warunkach. Chcę znów czuć się człowiekiem, a nie maszyną do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się moje życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy starczy pieniędzy? Ale jedno wiem na pewno: nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak mój syn bawi się w obejściu, myślę, iż zasługuje na więcej. Ja też. Nie chcę, żeby patrzył, jak jego matka ugina się pod tym brzemieniem, jak gubi się w cudzych oczekiwaniach.

Wanda Janowna powiedziała niedawno, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie stanę się swoją na wsi. Wiecie co? Miała rację. Nie chcę tu być swoją. Chcę być sobą – Kasią, która marzyła o karierze, podróżach, szczęśliwej rodzinie. I zrobię wszystko, by odzyskać to życie. choćby jeżeli będę musiała spakować torbę i wyjechać z dzieckiem tam, gdzie nikt nie zmusi nas do dojenia krów.

Idź do oryginalnego materiału