Może wtedy, gdy po raz setny odmówiła pomocy. A może wtedy, gdy zobaczyłam, jak leży całymi dniami na kanapie, ogląda seriale i narzeka, iż ją „wszystko boli”. A ja? Ja latam jak wariatka między dziećmi, domem i pracą, i naprawdę czasem nie mam już siły wstać z łóżka.
Mam dwoje dzieci – czteroletnią Amelkę i rocznego Kacperka. Mąż pracuje po 12 godzin dziennie, a ja, choć jestem na urlopie macierzyńskim, czuję się jakbym pracowała na trzy etaty. Dzieci krzyczą, dom się wali, a ja marzę tylko o godzinie ciszy.
Teściowa mieszka dwie ulice dalej. Emerytka, zdrowa jak rydz, ma mnóstwo czasu. Wydawało mi się, iż to będzie błogosławieństwo – babcia, która pomoże, przytuli, popilnuje. Przecież kiedyś tak było normalnie – babcie pomagały!
Ale moja? Nie. Dla niej wnuki to „nie jej sprawa”.
Zawsze mówi to samo, gdy proszę o pomoc:
– Kochana, ja już swoje wychowałam. Teraz wasza kolej.
A potem dodaje z uśmiechem:
– Dzieci to radość, prawda?
Tak, radość, która potrafi człowieka doprowadzić do szału, zwłaszcza gdy od tygodni nie przespałaś całej nocy.
Pewnego dnia, po szczególnie ciężkim tygodniu, zadzwoniłam do niej i powiedziałam:
– Mamo, naprawdę potrzebuję pomocy. Kacper ma gorączkę, Amelka kaszle, a ja już nie daję rady.
A ona tylko westchnęła:
– Oj, dziecko, ja dziś mam powtórkę „M jak miłość”, nie dam rady.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Wtedy pomyślałam:
„Co za leniwy babsztyl. Zero empatii.”
Kiedyś, gdy odwiedziliśmy ją w niedzielę, zobaczyłam, iż w kuchni stoi niepozmywana zastawa po obiedzie. Na stole – puste talerze, w telewizorze – jakaś telenowela. Siedziała w fotelu, owinięta kocem, z herbatą w ręku.
Powiedziałam wtedy z ironią:
– Mamo, może chociaż wnuki by pani trochę rozbawiły?
– Oj nie, niech się bawią same, ja już mam swoje lata – odparła spokojnie.
Zacisnęłam zęby. Chciałam krzyknąć: „Masz swoje lata, ale do seriali to siły masz!”
Wracając do domu, płakałam. Nie z bólu, tylko z frustracji. Czułam się opuszczona. Bo przecież rodzina powinna sobie pomagać, prawda?
Dwa tygodnie później zadzwonił mąż. Powiedział tylko:
– Mama trafiła do szpitala.
Poczułam, jak robi mi się słabo. Pojechałam tam natychmiast. Leżała na łóżku, drobna, blada, jakby skurczona w sobie. Lekarz powiedział, iż ma niewydolność serca i od dawna powinna się leczyć, ale „nie chciała robić problemu rodzinie”.
Usiadłam obok niej. Patrzyła na mnie, a w jej oczach było coś, czego wcześniej nie widziałam – wstyd i smutek. Powiedziała cicho:
– Wiesz, ja naprawdę nie dawałam rady. Nie chciałam wam tego mówić. Nie chciałam, żebyś mnie żałowała.
I wtedy zrozumiałam. Ta kobieta, którą uważałam za leniwą i bezduszną, po prostu ukrywała swoją słabość. Wstydziła się, iż nie ma już sił. Że ciało odmawia jej posłuszeństwa.
Dziś myślę o niej zupełnie inaczej. Wciąż nie pomaga przy dzieciach tak, jakbym chciała, ale już nie czuję złości. Czasem sama do niej dzwonię, pytam, czy czegoś nie potrzebuje. Zanoszę wnuki – nie po to, by się nimi zajmowała, ale by miała z kim porozmawiać.
Bo może i nie jest babcią z bajki, ale jest człowiekiem, który całe życie pracował, a teraz po prostu nie ma już siły walczyć z oczekiwaniami świata.
Dziś wiem, iż łatwo jest oceniać, kiedy się nie rozumie. Łatwo krzyczeć, iż ktoś jest leniwy, trudniej spojrzeć głębiej i zobaczyć strach, zmęczenie, chorobę.
Nie każda babcia ma w sobie energię, nie każda potrafi wstać rano i udawać, iż ma 40 lat mniej.
Moja teściowa nie jest ideałem, ale może właśnie dlatego uczę się od niej jednej ważnej rzeczy: iż miłość nie zawsze krzyczy, czasem po prostu leży pod kocem i milczy.













!["Taniec z gwiazdami". Kto odpadł w półfinale? [AKTUALIZACJA]](https://bi.im-g.pl/im/e2/e3/1e/z32388322IHR,-Taniec-z-gwiazdami-.jpg)