Była pochmurna, chłodna i deszczowa jesień w Warszawie. Kinga, w ósmym miesiącu ciąży, ostrożnie założyła wełnianą chustę i wyszła z torbą na zakupy. Jej mąż, Marek, powiedział, iż ma pilne spotkanie, więc wyszedł wcześnie rano. Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, choć poczuła lekki smutek tak bliska porodu, a wciąż sama musiała kupować pieluchy, kocyki i mleko dla dziecka.
Rynek był zatłoczony. Kinga szła powoli, balansując z ciężkim brzuchem. Gdy już wybrała wszystko dla malucha i miała wychodzić, usłyszała nagle znajomy głos. To był Marek.
Odwróciła się i zamarła.
Marek szedł trzymając za rękę młodą kobietę w krótkiej spódnicy i szpilkach, śmiejąc się i żartując. W dłoni niósł torbę i mówił:
Co chcesz zjeść? Kupię ci wszystko.
Nie, nie chcę za dużo, utyję.
choćby jeżeli utyjesz, i tak cię pokocham.
Kinga stała nieruchomo, jak skamieniała. Nie odważyła się podejść. Z daleka widziała wyraźnie swojego męża, człowieka, z którym dzieliła życie, teraz czule opiekującego się inną kobietą podczas gdy ona, gotowa rodzić, musiała sama iść na targ.
Łzy nie popłynęły. Jej serce ścisnęło się tak mocno, iż nie mogła oddychać.
Nie zrobiła sceny. Nie płakała. Kinga tylko wyjęła telefon i wysłała wiadomość:
Właśnie cię widziałam na rynku. Jestem zmęczona, wracam taksówką. A ty graj swoją rolę do końca.
Wysłała i wyłączyła telefon. Nie czekała na odpowiedź.
Marek śmiał się, gdy telefon zadrżał. Gdy przeczytał wiadomość, twarz mu zbladła. Puścił dłoń dziewczyny i rozejrzał się nerwowo.
Co się stało? spytała.
Nie odpowiedział. Wybiegł z rynku, mamrocząc:
Kinga Kinga tu była
Ale Kinga już odeszła. Z ciężkim brzuchem, powłócząc nogami przez tłum, z suchymi oczami. Serce puste. Bez gniewu, bez urazy, tylko ból, który dusił.
W domu nie poszła do sypialni od razu udała się do kuchni. Położyła na stole każdą rzecz, którą kupiła dla dziecka: niebieską śpioszki, wełniane skarpetki, puder dla niemowląt, pieluszki, butelkę mleka. Jeden po drugim, jak ciosy nożem w serce.
Przypomniała sobie noce, kiedy leżała sama, a on mówił, iż musi pracować do późna. Wizyty u lekarza, gdzie godzinami czekała w kolejce. Jego zimne, obojętne spojrzenie w ostatnich miesiącach.
Wszystko to nie było jej wymysłem On naprawdę miał kogoś innego.
Marek wrócił do domu godzinę później, z twarzą pełną rozpaczy. Gdy zobaczył ją siedzącą tyłem w kuchni, powiedział zduszonym głosem:
Kinga przepraszam
Za co przepraszasz? spytała, nie odwracając się. Za to pilne spotkanie?
Popełniłem błąd. To był tylko epizod. Nigdy nie chciałem cię stracić. Nie sądziłem, iż mnie zobaczysz
Gdybym cię nie zobaczyła, jak długo byś to ukrywał?
Kinga wstała i spojrzała na niego ze spokojem, który przerażał:
Nie musisz jej zostawiać. Nie musisz wybierać. Już wybrałam za nas oboje.
Kinga nie rób tego Popełniłem błąd
Dziecko, które noszę, nie potrzebuje ojca, który kłamie. A ja nie potrzebuję męża, który zdradza.
Wyjęła z kieszeni gotowe papiery rozwodowe.
Podpisz. Przeczytaj dokładnie i podpisz. Nie będę niczego żądać, tylko dziecka. I spokoju.
Marek osunął się na krzesło, z twarzą w dłoniach. Nigdy nie przypuszczał, iż Kinga, jego cicha, potulna żona, okaże się tak stanowcza. Myślał, iż będzie płakać, błagać, wybaczy. Ale nie jej oczy były zimne jak stal.
Czy jeszcze mnie kochasz? zapytał Marek.
Może kiedyś kochałam cię bardzo. Ale w chwili, gdy zobaczyłam cię trzymającego ją za rękę na rynku wiedziałam, iż moje serce przestało cię kochać.
Te słowa były wyrokiem dla ich małżeństwa. Bez krzyków, bez kłótni. Tylko kobieta, która przez niego stała się silna do końca.
Miesiące później Kinga urodziła zdrowego syna. Zajęta dzieckiem i budującą nowe życie, znów się uśmiechała. Spokojnym uśmiechem, bez więzów.
A Marek? Czasem stawał pod drzwiami z torbą prezentów i oczyma pełnymi żalu. Ale drzwi nigdy się już nie otwierały.
Ta historia została już za nimi. Ta kobieta, kiedyś słaba, nauczyła się puścić i żyć dla tych, którzy na to zasługiwali dla siebie i swojego dziecka.














