**Fikcyjne małżeństwo**
Szedłem przez peron, ciesząc się ciepłym, wiosennym słońcem. Siedem lat spędziłem na zarobkach, ścinając drzewa w głuszy. Teraz, zebrawszy pokaźną sumę pieniędzy i kupiwszy prezenty dla matki i siostry, wracałem do domu.
— Chłopcze, dokąd? Podwiozę cię! — usłyszałem za sobą znajomy głos.
— Dajesz, stary Janie? Nie poznałeś mnie? — ucieszyłem się.
Starzec przyłożył dłoń do czoła i zmrużył oczy, wpatrując się we mnie.
— To ja, Stanisław! Tak się zmieniłem?
— Stachu! Co za spotkanie! Już straciliśmy nadzieję, iż cię zobaczymy! Chociażby słówko dał o sobie.
— Pracowałem w takiej głuszy, iż poczta tam rzadko docierała. Jak u nas? Mama, Kasia, wszystko w porządku? Moja siostrzenica już chyba do szkoły przecież chodzi? — uśmiechnąłem się.
Starzec spuścił wzrok i ciężko westchnął:
— Więc nic nie wiesz… Źle, Stachu. Bardzo źle. Minęły już trzy lata, jak twojej matki nie ma. Kasia poszła w tango, a potem zostawiła Małgosię i zniknęła.
— A Małgosia? Gdzie jest? — zmieniłem się na twarzy.
— Kasia zamknęła ją w domu zimą i uciekła. Dopiero po trzech dniach moja babka usłyszała hałas i znalazła biedactwo w oknie, zapłakaną, proszącą o pomoc. Zabrali ją najpierw do szpitala, potem do Domu Dziecka.
Całą drogę jechaliśmy w milczeniu. Jan postanowił zostawić mnie z moimi myślami, nie wtrącać się. Po pół godzinie wóz zatrzymał się przed zarośniętym podwórkiem. Patrzyłem na chaszcze, nie poznając rodzinnego domu. Łzy napłynęły mi do oczu.
— Nie załamuj się, Stachu. Jesteś młody, silny, gwałtownie ogarniesz bałagan. Może wpadniesz do nas? Odpoczniesz, zjemy coś. Babka się ucieszy — zaproponował starzec.
— Dziękuję, pójdę do domu. Wieczorem zajrzę.
Cały dzień sprzątałem podwórko, a wieczorem przyszli goście: dziadek Jan z babką Jadwigą.
— Stasiu! Jakżeś wyrósł! Prawdziwy przystojniak! — babcia rzuciła się mnie ściskać. — A my obiad przynieśliśmy. Zjemy, a potem pomożemy ci dom ogarnąć. Jak dobrze, iż wróciłeś!
— Może wiecie coś o Kasi? Jak to możliwe? Zawsze była porządną dziewczyną… — spytałem przy kolacji.
— Nie. Nic nie wiemy. Nie wytrzymała, biedaczka. Najpierw męża straciła, potem matkę… Zbyt wiele na jej barki spadło. A co z Małgosią? Może ją zabierzesz? W końcu to twoja siostrzenica — powiedziała babka Jadwiga.
— Nie wiem. Najpierw dom doprowadzę do ładu, potem pojadę do niej. Zobaczymy, przecież mnie nie zna.
Po tygodniu postanowiłem jednak pojechać do miasta odwiedzić Małgosię. Po drodze wstąpiłem do sklepu z zabawkami. Miła, ciemnowłosa dziewczyna powitała mnie ciepłym uśmiechem.
— Pomóc w wyborze? — zaproponowała.
— Tak. Zupełnie nie znam się na zabawkach. Lalkę chyba, dla siedmiolatki, i coś jeszcze, co pani uzna za stosowne.
Dziewczyna gwałtownie wyciągnęła piękną lalkę w pudełku i grę planszową.
— Proszę! To jest to, czego pan potrzebuje. Wszystkie dziewczynki teraz za tym szaleją.
— Dziękuję! Mam nadzieję, iż mojej siostrzenicy się spodobają — uśmiechnąłem się.
***
Małgosia przywitała mnie chłodno. Patrzyła spode łba i milczała. Ale gdy zobaczyła prezenty, odrobinę się rozchmurzyła i w końcu się uśmiechnęła.
— W ogóle mnie nie znasz — zacząłem.
— Znam. Babcia i mama pokazywały mi twoje zdjęcia i opowiadały o tobie — przerwała mi dziewczynka.
— Tak? — uśmiechnąłem się. — I co mówiły?
— Że jesteś dobry i miły. Wujku, kiedy pojedziemy do domu? — szepnęła cicho, rozglądając się.
To pytanie zmroziło mnie. Zrozumiałem, iż tu jej nie jest łatwo.
— Małgosiu, ktoś cię tu krzywdzi? — spytałem równie cicho.
— Tak — szepnęła, opuszczając głowę.
— Teraz jeszcze cię nie zabiorę, ale obiecuję, iż niedługo wrócisz do domu. Nie smuć się. Dobrze?
— Dobrze — skinęła.
Od razu poszedłem do dyrektora Domu Dziecka i usłyszałem smutne wieści.
— Rozumiem, iż jesteś wujkiem, ale to za mało. Masz stałą pracę?
— Nie. Dopiero wróciłem z zarobków. Ale mam oszczędności — próbowałem tłumaczyć.
— To nie argument! Wszystko musi być uregulowane. A stan cywilny? Żonaty? Dzieci?
— Nie — pokręciłem głową.
— Źle… jeżeli naprawdę chcesz zostać opiekunem, musisz znaleźć pracę i się ożenić.
— Ale to nie dzieje się w jeden dzień! A Małgosia chce do domu!
— Nic nie mogę poradzić — rozłożył ręce.
Wracając ostatnim autobusem, pogrążyłem się w ciężkich myślach.
— O, dzień dobry! — usłyszałem nagle przyjemny głos.
Obok siedziała ta sama sprzedawczyni.
— Jak pani tu trafiła? — zdziwiłem się.
— Wracam do domu, do Siennowa. Pracuję w mieście, ale mieszkam z babcią — wyjaśniła.
— No proszę, to jesteśmy ziomkami! — roześmiałem się. — Też z Siennowa.
— Anna — przedstawiła się z uśmiechem.
— Stanisław.
— Podobały się siostrzenicy prezenty?
— Tak — westchnąłem ciężko.
Z bezsilności opowiedziałem jej wszystko.
— Trudna sytuacja. Nigdy nie rozumiałam tych przepisów. Jakby ważniejsze były papiery niż ludzkie serca — wzburzyła się Anna.
— Aniu, przypomniałem sobie! Jesteś wnuczką babci Wandy, prawda?
— Tak — skinęła głową. — Ale ciebie nie pamiętam.
— Byłaś mała, gdy wyjeżdżałem. Mówmy sobie po imieniu, nie jesteśmy obcy.
— Stachu, myślę, iż mogę ci pomóc z pracą. W sklepie potrzebny jest magazynier.
— Świetnie! Zostanie tylko znaleźć żonę! — zaśmiałem się gorzko.
Następnego dnia dostałem pracę, a po południu odwiedziPo roku fikcyjne małżeństwo przerodziło się w prawdziwą miłość, a Małgosia znalazła w Annie wymarzoną ciocię i drugą mamę.