Decyzja, której się bałam
Nie będę kłamać – bałam się tego kroku. Telefon stał się dla mojego dziecka czymś więcej niż gadżetem: był jego oknem na świat, zabawką, pocieszycielem, a czasem wręcz namiastką emocji.
Sama wmawiałam sobie, iż to "normalne", iż przecież "tak teraz mają wszystkie dzieci". Ale w pewnym momencie poczułam, iż tracę z nim kontakt. Że zamiast ze mną – rozmawia z ekranem. Więc podjęłam twardą decyzję. Zabrałam. I nie żałuję.
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Płacz, złość, zamykanie się w pokoju, tupanie nogami. "Wszyscy mają, tylko ja nie!", "Jesteś okropna!". Serce bolało, ale wiedziałam, że
nie mogę się wycofać.
Patrzyłam, jak moje dziecko krąży po domu jak dzikie zwierzątko wypuszczone z klatki. Nie umiało sobie znaleźć miejsca. A mi pękało serce.
Czas ciszy i pustki
Kiedy minął pierwszy szok, przyszła cisza. Nie było już krzyku ani płaczu, ale też nie było rozmów. Dom stał się dziwnie spokojny, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle
miało jakiś sens.
Chciałam bliskości, a dostałam ciszę. Mur. Każdego dnia walczyłam ze sobą, żeby nie oddać telefonu "dla świętego spokoju".
Powolne odrodzenie
I wtedy, niezauważalnie, coś zaczęło się zmieniać, a moje dziecko zaczęło sobie szukać nowych aktywności.
Najpierw było: "Mamo, a pomożesz mi z klockami?". Potem: "Może pójdziemy na spacer i zajdziemy do lodziarni?".
Aż któregoś wieczoru usiedliśmy razem przy stole i… zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu. O głupotach, o szkole, o tym, co go cieszy. Widziałam, iż powoli "wraca". Że
zaczyna znowu żyć nie tylko online.
Zdanie, które wbiło mnie w fotel
Po dwóch tygodniach, kiedy kładłam go spać, spojrzał na mnie i powiedział:
"Mamo, fajnie tak z tobą być".
I to było wszystko. Jedno zdanie. Ale miało w sobie więcej niż tysiąc lajków i serduszek na ekranie. Poczułam, iż odzyskałam coś bezcennego – jego prawdziwą obecność.
Lekcja dla mnie
Zrozumiałam wtedy, iż telefon sam w sobie nie jest wrogiem. Wrogiem jest brak granic. Dzieci nie umieją same sobie ich stawiać – to nasza rola, choć kosztuje to i je, i nas.
Dziś wiem, iż warto było przejść przez te dwa tygodnie piekła, żeby usłyszeć to jedno zdanie, które przypomniało mi, iż najważniejsze rzeczy dzieją się nie na ekranie, ale między nami.