Matka martwiła się o syna, opiekunka ją zbyła
Kilka dni temu wracałam z synami z placu zabaw, kiedy na klatce schodowej w naszym bloku natknęłam się na sąsiadkę. Zaczęłyśmy rozmawiać o wakacjach – tak po prostu, między drzwiami. W pewnym momencie wspomniała, iż jej 11-letni syn pierwszy raz wyjechał na obóz sportowy. Od słowa do słowa opowiedziała mi coś, co chyba każdy rodzic dobrze zrozumie.
Chłopiec wyjechał pierwszy raz sam na 10 dni. Ponad tydzień poza domem, nowi koledzy, intensywny plan dnia, brak mamy na wyciągnięcie ręki. Dla jednych dzieci to frajda, dla innych – stres i łzy. Dla jej syna niestety to drugie.
Pierwsze dni były trudne – trochę płaczu podczas krótkich rozmów, trochę próśb o to, żeby mama przyjechała i go zabrała. I choć moja sąsiadka nie należy do tych, co co pół godziny wydzwaniają i piszą do opiekunów, to naturalne, iż chciała wiedzieć, jak jej dziecko się czuje, co robi, czy jest bezpieczne.
Problem pojawił się wtedy, gdy próbowała się czegoś dowiedzieć od kadry. Zadzwoniła raz – spokojnie, z pytaniem, czy wszystko w porządku, bo synek mówił, iż bardzo tęskni. W odpowiedzi usłyszała zimne: "Proszę pani, my tu uczymy dzieci samodzielności. jeżeli każdy rodzic będzie dzwonił, to my nie będziemy mieć czasu zajmować się dziećmi".
I jeszcze coś o tym, iż dzieci mają telefony raz dziennie i nie ma potrzeby, by "kontrolować ich lokalizację co godzinę".
Potraktowali ją jak roszczeniową mamuśkę
To nie było oburzenie na brak kontaktu z dzieckiem. Moja sąsiadka sama mówiła, iż fajnie, jeżeli dzieci mają odpoczynek także od ekranu. Ale jak można tak po prostu zbyć rodzica, który się martwi? Jak można potraktować kogoś z góry, z ironiczną wyższością, tylko dlatego, iż zadał pytanie?
Bo przecież nie chodziło o to, iż ona chciała być z synem na łączach 24/7. Chciała tylko mieć pewność, iż ktoś zauważył, iż on gorzej znosi wyjazd niż inni. Że może potrzebuje chwili rozmowy, iż może warto dodać mu otuchy. A zamiast tego została potraktowana jak roszczeniowa mamuśka.
I to jest w tej historii najbardziej przykre. Bo można uczyć dzieci samodzielności, ale nie trzeba przy tym zapominać o wrażliwości – i tej dziecięcej, i tej rodzicielskiej. Wysłuchać, uspokoić, powiedzieć dwa ciepłe zdania – to naprawdę nie wymaga wiele. Nie da się wychować dziecka w próżni. Obóz to nie szkolenie wojskowe.
To ma być przygoda, a nie survival i zamiatanie emocji pod dywan. A mamie – zwłaszcza tej, która po raz pierwszy puszcza swoje dziecko na taki wyjazd – warto czasem po prostu powiedzieć: "Rozumiem. Wszystko jest dobrze. Damy znać, jeżeli coś się będzie działo". Empatia nie boli.