Wymiana dzieci: jak siostry popełniły fatalny błąd, za który płaciły przez lata
Czasem jedna decyzja, podjęta w zamęcie emocji, może złamać losy wielu ludzi. Zwłaszcza gdy dotyczy tego, co najświętsze — dzieci. Tak właśnie stało się z dwiema siostrami — Jadwigą i Krystyną, które od dzieciństwa były nierozłączne. Żyły w zgodzie, nie dzieliły zabawek, miłości rodziców, a choćby pierwszej szkolnej sympatii. Wszystko przeżywały razem: lata nauki, pierwsze randki, zamążpójście. Ich życie toczyło się niemal identycznie, jakby według jednego scenariusza, tylko w różnych domach.
Mężów wybrały sobie podobnych — Krystyna poślubiła Marka, Jadwiga — Tomasza. Przyjaciele z dzieciństwa, partnerzy w trasie, kierowcy ciężarówek, którzy rzadko bywali w domu. Siostry się na to godziły — mężowie pracują, a one trzymają się razem, jak zawsze. Gdy jedna zaszła w ciążę, druga gwałtownie „złapała” to samo. Razem zapisały się do lekarza, razem wybierały szpital. Obie szczęśliwe, ale i przestraszone. Nie chciały znać płci — miała to być niespodzianka.
Jadwiga marzyła o córeczce, Krystyna — o synu. Stało się jednak odwrotnie. Jadwiga urodziła chłopca, Krystyna — dziewczynkę. Wtedy Krystyna, niby żartem, rzuciła:
— Może się zamienimy? No bo jak to, wszystko na opak…
Jadwiga nerwowo się uśmiechnęła, ale coś w niej się ścisnęło. Żart nie wydał jej się śmieszny. Krystyna jednak powtarzała to raz za razem — najpierw z uśmiechem, potem coraz stanowczej, coraz poważniej. Mówiła, iż zawsze chciała syna, iż jej ciężko, iż tak będzie lepiej. I w końcu Jadwiga uległa. Przypomniała sobie, jak Tomasz przytulał na ulicy obce dziewczynki i mówił: „Chcę córeczkę, swoją księżniczkę…”
Mężowie byli szczęśliwi. Prezenty, kwiaty, szampan, goście. Ale Jadwidze serce ściskało się za każdym razem, gdy widziała, jak Tomasz nosi na rękach nie swoje dziecko. Najpierw tłumiła poczucie winy. Potem próbowała wmówić sobie, iż postąpiła słusznie. W końcu dzieci są rodzeństwem, więc nic się nie stało. Sumienie jednak nie dawało jej spokoju.
Wszystko się zmieniło, gdy trzy lata później Krystyna zmarła. Chorowała długo, strasznie, aż w końcu odeszła, zostawiając „swojego syna” — w rzeczywistości biologicznego syna Jadwigi — z ojcem. Jadwiga i Tomasz pomagali Adamowi, jak mogli. A potem pojawiła się kobieta — Zofia. Spokojna, miła, wydawała się godna zaufania. choćby chłopca, Dominika, zaakceptowała. Na początku.
Gdy jednak Zofia urodziła własne dziecko, wszystko się zmieniło. Dominik stał się dla niej solą w oku. Obrażała go, mówiła okropności, potrafiła uderzyć, krzyczała bez powodu. Przed Adamem ukrywała to starannie, ale Jadwiga widziała wszystko. Jej serce pękało z bólu. Nie mogła dłużej milczeć, wiedząc, iż jej syn żyje w piekle, które sama stworzyła.
Pewnego wieczoru, gdy Zofia znowu wrzeszczała na chłopca, Jadwiga nie wytrzymała. Zebrała Tomasza i Adama i wyznała całą prawdę. Każde słowo bolało jak uderzenie w piersi. Tomasz wpadł w szał. Najpierw nie wierzył, potem wyszedł w milczeniu. Jadwiga płakała — ze strachu, z poczucia winy, ze świadomości, iż zrujnowała życie swojemu dziecku i obcym ludziom. Po dwóch dniach Tomasz wrócił. Powiedział, iż chce zrobić test DNA. Po wyniku — cisza. Potem przytulenie.
— Naprawimy to — rzekł.
Proces adopcyjny toczył się powoli, ale nieuchronnie. Zofia zrzekła się Dominika, obce dziecko okazało się jej niepotrzebne. Dziewczynka — córka Krystyny, którą Jadwiga wychowywała jak własną — została z nią. Nie znała całej prawdy i nie było potrzeby jej mówić. Najważniejsza była miłość, którą Jadwiga dawała jej z całego serca.
Minęły lata. Jadwiga wciąż obwinia siebie, ale wie, iż postąpiła dobrze, wyznając prawdę. Uratowała swojego syna. Może późno, może przez cierpienie, ale zdążyła. W życiu czasem liczy się nie to, gdzie się potknęliśmy, ale czy mieliśmy siłę, by to naprawić.