NIESPODZIANKA
Na katedrze w akademii nikt z kolegów nie miał pojęcia i nigdy by nie uwierzył iż mąż Weroniki Marcinówny to zatwardziały alkoholik. To była jej smutna tajemnica i gorzka niedola.
…Weronika Marcinówna wykładowczyni, doktor habilitowany i kierowniczka katedry. W pracy ceniono ją jako specjalistkę. Miała nieskazitelną opinię. Wszyscy uważali, iż Weronika to kobieta spełniona. Pod każdym względem. I jak mogłoby być inaczej? Mąż często czekał na nią przed gmachem uczelni, by pod rękę wrócić razem do domu.
Ach, Weroniko Marcinówno, jaka pani szczęśliwa! Mąż taki przystojny, troskliwy, inteligentny… zachwycały się młodsze koleżanki.
Oj, dziewczyny, nie zazdrośćcie! wymigiwała się Weronika.
Tylko ona wiedziała, co wyprawiał jej inteligent w domu. Mariusz (bo tak miał na imię) upijał się do nieprzytomności. Wracał, a adekwatnie wlewał się do domu brudniejszy od ziemi. Nic ludzkiego nie było w nim w takich chwilach. Nie trafiał kluczem do zamka, więc dzwonił, walił się na podłogę w przedpokoju i zasypiał twardym snem. Weronika otwierała drzwi, wciągała męża z lamentem (Ojej, ty moja cebulowa zgryzoto, kiedy się wreszcie urżniesz, już nie mam sił), nakrywała go kocem (żeby nie zmarzł) i wracała do pisania pracy. Najpierw doktoratu, potem habilitacji. Zostawiała też litrowy kubek wody przy łóżku. Inaczej budził się w nocy i darł ryja:
Werka! Pić, pić!
Rano Weronika, gotowa do wyjścia, przestępowała przez śpiącego w przedpokoju męża, wychodziła i zamykała drzwi. Szła na uczelnię siać rozumne, dobre, wieczne. Takie przedstawienie mogło trwać tydzień, miesiąc
Aż pewnego dnia Mariusz stawał jak gdyby nigdy nic na schodach akademii, czekając na swą małżonkę. Wyprasowany, uśmiechnięty, trzeźwy. Gdy Weronika wychodziła po pracy w otoczeniu kolegów, podbiegał do niej służalczo, całował w policzek i pytał:
Jak tam dzień, Weroniusiu?
Normalnie, Mariuszek. Chodźmy do domu wzdychała niezauważalnie Weronika.
A koledzy z rozczuleniem patrzyli za tą uroczą parą małżeńską.
Weronice Marcinównie się w życiu poszczęściło mówili.
Gdy tylko małżonkowie przekraczali próg swego mieszkania, Weronika milkła. W ten sposób się mściła. Wiedziała, iż milczenie to potężna broń. Mariusz znosił je z męką dławiąca, oskarżycielska cisza. Chociaż z czasem się przyzwyczaił. Odprowadzał żonę do domu i natychmiast wymykał się w interesach. Pić nie przestawał.
…Weronika i Mariusz byli małżeństwem przez 28 lat. Miłość mieli wzajemną, gorącą i, zdawało się, wieczną. Aż pewnego dnia rozleciała się jak puch z poduchy. I tych leciutkich pióreczek już nie złapiesz, nie zbierzesz z powrotem.
…Na początku małżeństwa długo nie mogli mieć dziecka. Weronika bardzo się tym przejmowała. Uważała, iż rodzina bez dzieci jest niepełna, pusta. W końcu urodził im się synek. Dla Weroniki stał się sensem życia.
Malec potrzebował wielu rzeczy, a pieniędzy brakowało. Mariusz wszystkie domowe obowiązki i opiekę nad dzieckiem zrzucił na żonę. On miał tylko jedno zmartwienie gdzie schować przyniesiony do domu alkohol, by móc go sączyć po kryjomu.
Weronika padała wieczorami ze zmęczenia po domowych obowiązkach. Dlatego nie od razu przyłapała męża na jego grzeszkach. Nie miała czasu. Była wtedy młoda i naiwna. Żadnej życiowej mądrości A gdy znalazła butelkę wódki schowaną na balkonie, bardzo się zdziwiła.
Mariuszu? Czyje to? spytała.
Zgadnij zażartował się Mariusz.
Była awantura. Potem kolejna i kolejna Łzy, błagania, groźby Znasz tę historię.
…Mijały lata. Mariusz raz znajduje pracę, raz ją traci. Wszystkiemu winne było jego niepohamowane pijaństwo. Nie było co liczyć na męża. Weronika nie myślała o rozwodzie. Zawsze pamiętała słowa matki:
Córeczko, za mąż wychodzimy tylko raz! Pierwszy mąż od Boga, drugi od diabła. Choćby i słomiany, ale mąż. I dziecka nie znajdziesz nikogo bliższego niż ojciec.
Weronika bała się choćby pomyśleć o mężu od diabła
Zapracowała się więc na śmierć, pięła się po szczeblach kariery. Musiała liczyć tylko na siebie. Przywykła do takiego męża. Znała na pamięć całe to przedstawienie pod tytułem Mężowski ciąg. Żal jej go było. I tylko tyle. W duszy wszystko wyschło, umarło.
Jedyną euforią Weroniki był syn, Tomek. Wyrosnął na przystojnego chłopaka. Pierwszą miłość znalazł w 14 lat. Drugą w 19, trzecią w
Okazał się zbyt wielkim amantem. Weronika martwiła się tym. Ledwie przyzwyczaiła się do którejś z sympatii Tomka, a on już przyprowadzał nową. Jedna dziewczyna została na pięć (!) lat. Weronika zdążyła pokochać Kaśkę, nazywała ją synową. Przedstawiła ją całej rodzinie jako żonę Tomka. Mieszkali razem: Mariusz, Weronika i syn z Kaśką. Weronika delikatnie wspominała o wnukach. Że czas by wziąć ślub i pomyśleć o potomstwie. Bo tak to jakoś nieludzko. Kaśka wzruszała ramionami:
Ja od dawna jestem gotowa, ale Tomek jakoś się ociąga
Weronika do syna:
Synku! Za chwilę pójdę na emeryturę. Chcę niańczyć wnuki!
Tomek milczał zagadkowo. Aż nagle Kaśka zniknęła. Weronika wróciła z pracy i nie zastała rzeczy synowej.
Wieczorem Tomek przedstawił rodzicom Olę.
Dziewczyna miała najwyżej 18 lat.
Ola będzie z nami mieszkać. Kochamy się zaskoczył wszystkich Tomek.
A gdzie Kaśka? Tomku, nie pozwolę wam tu żyć! Oddaj mi Kaśkę! nie dawała za wygraną Weronika.
Tomek z dziewczyną, obrażeni, wyszli.
Dopiero teraz Weronika zrozumiała, jak bardzo kochała Kasię. Pięć lat razem. To kawał czasu. Kaśka kochała Tomka to było widać. Czego więcej potrzeba matce? A tu nagle, proszęA teraz masz wnuczkę szepnęła do siebie Weronika, patrząc, jak mała Weronika (bo tak ją nazwała, na swoje drugie imię) biega po pokoju, niosąc jej kubek z zimną już herbatą i to wystarczy.
(Dokończone.)