Zastanów się, jak będziesz żyła dalej, jeżeli niewinne dziecko twojego męża, Danka, trafi do domu dziecka…
Dzień wolny, można by poleżeć. Ale Kinga przeciągnęła się, odrzuciła kołdrę i wstała. Umyła się, zaparzyła świeżą herbatę, piła małymi łykami, patrząc przez okno na szary podwórzowy pejzaż z ogołoconymi drzewami i kałużami po deszczu. Niebo zasnute jednolitą, ołowianą pierzyną, lada chwila może się zacząć sypać drobny, mokry śnieg.
Ale wyjść trzeba, choćby po to, by wynieść śmieci. Męczyło ją siedzenie w domu i rozczulanie się sobą. Nic nie da się zmienić, nie da się przywrócić Marka. Gdy umiera ktoś bliski, wydaje się, iż część ciebie odchodzi razem z nim. Kinga czuła pustkę, której, choć się starała, nie potrafiła zapełnić. Czas nie leczy, zagrzebuje ból głębiej, zaciera wspomnienia. Zmęczył ją smutek, rozpacz i łzy. Jak żyć, skoro Marka już nie ma? Dla kogo?
Poznali się na studiach. Na pierwszym wykładzie usiadł obok niej. Przystojny chłopak, który patrzył na świat z tą samą ciekawością i euforią co ona. Potem biegali razem po korytarzach, szukając odpowiedniej sali, śmiali się w przerwach, pędzili do stołówki.
Na piątym roku rozumieli się bez słów, jak małżeństwo żyjące razem od lat.
— Jak ja będę żył bez ciebie? Nie wyobrażam sobie. Jak tylko zdamy egzaminy, rozjedziemy się w różne strony. Słuchaj, może nie rozstawajmy się? — zapytał kiedyś Marek.
— A co proponujesz? — odparła Kinga.
— Wyjdź za mnie — wypalił.
— To oświadczyny? — Kinga poważnie na niego spojrzała. — Myślałam, iż nigdy tego nie usłyszę. No to zgoda.
— Naprawdę? — Marek rozpromienił się.
— A czemu się cieszysz? Aby się pobrać, nie wystarczą oświadczyny i chęć bycia razem. Trzeba jeszcze kochać.
— Zżyliśmy się przez te lata. Kto powiedział, iż cię nie kocham? A ty? Kochasz mnie?
Kinga wiele razy zadawała sobie to pytanie. I zawsze odpowiadała, iż tak. Umarłaby, gdyby Marek zakochał się w innej. Pod koniec sierpnia wzięli ślub. Kinga mieszkała z rodzicami, a Marek przyjechał na studia z małego miasteczka.
Rodzice obojga zebrali oszczędności i kupili im kawalerkę. Bez słów oboje zdecydowali, iż z dziećmi poczekają. Kinga miała wrażenie, iż to wszystko było jak gra. Ale czas płynął, żyli razem i byli szczęśliwi. Dwa lata później Marek z przyjacielem założyli małą firmę.
Kinga nie chciała ryzykować — została na dotychczasowej pracy. Gdyby im nie wyszło, przynajmniej ona miałaby zarobek. Ale u Marka i Tomasza wszystko się udało. Kinga też przeszła do pracy w ich firmie. Zajęła się księgowością, żeby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek.
Po dwóch latach kupili przestronne mieszkanie, samochód, raz lub dwa razy w roku wyjeżdżali za granicę. Przywozili stamtąd mnóstwo zdjęć i filmów. Po śmierci męża Kinga usunęła wszystkie pliki z pulpitu komputera. Nie mogła na nie patrzeć — natychmiast zaczynała płakać.
Pamiętała tamten przeklęty dzień w najdrobniejszych szczegółach. Był weekend. Jedli śniadanie. Nagle Marek odebrał telefon i zaczął się gorączkowo zbierać.
— Dokąd idziesz? — spytała Kinga.
— Tomasz nawalił, klient jest wściekły, chce wycofać pieniądze. Jadę to ogarnąć. — Pocałował ją w policzek w drzwiach i wyszedł.
Gdyby wiedziała, iż widzi go po raz ostatni. Nie było żadnych przeczuć. Później żałowała, iż go wypuściła samego.
Godzinę później zadzwonili z policji i powiedzieli, iż Marek miał wypadek, a ona ma przyjechać do szpitala. Natychmiast wzięła taksówkę. Gdyby Marek nie żył, od razu by jej powiedzieli. Kinga wierzyła, iż mąż żyje, dopóki spotkany kapitan nie zaprowadził jej do kostnicy, by dokonała identyfikacji.
Ze śmiercią Marka skończyło się też życie Kingi. Pogrzebem zajął się Tomasz. Powiedział, żeby się nie martwiła, nie śpieszyła z powrotem do pracy, dała sobie czas…
Kinga przebrała się. Całe przedpołudnie chodziła w szortach i koszulce. Marek lubił, gdy tak po domu hasała, mówił, iż wygląda seksownie.
Minęły ponad dwa miesiące, czas wyjść z tej samotniczej nory. Kinga musi wziąć się w garść. W końcu teraz jest właścicielką połowy firmy Marka. Jutro poniedziałek, dobry moment, by zrobić pierwszy krok. A jeżeli nie podoła, zaproponuje Tomaszowi wykupienie udziałów Marka, wyjedzie gdzieś odpocząć, a potem znajdzie inną pracę.
Kinga wyszła na ulicę, zabierając ze sobą worek ze śmieciami. Pogoda okazała się mniej zimna, niż wyglądała przez okno. Wyrzuciła śmieci i postanowiła się przespacerować. Zmarznięta, weszła do sklepu, z którego wyszła z nową, chabrową sukienką. Nie mogła się oprzeć. W czymś przecież musi iść do pracy, a stare sukienki wisiały na niej jak na wieszaku.
Przyjaciółka Agnieszka powiedziała kiedyś, iż gdyby to ona zginęła, a nie Marek, on nie zamknąłby się w czterech ścianach. Kinga wtedy się z nią zgodziła. Marek przeżywałby, ale pracowałby dalej, biznes wymagał ciągłej uwagi. Mężczyźni są inni, mniej wrażliwi.
Następnego dnia Kinga przyszła do biura i oprócz komplementów dostała współczujące spojrzenia i szepty za plecami. Dokumentów i umów było tyle, iż ręka już bolała od podpisywania. Pierwsze czytała uważnie, ale niedługo zmęczyła się i tylko przebiegała wzrokiem po kartkach, nie wgłębiając się w treść.
Do domu wracała autobusem. Samochód Marka po wypadku nie nadawał się do naprawy. Zrobiło się jej gorąco, wysiadła dwie przystanki wcześniej i postanowiła resztę drogi przejść pieszo. Lekki, niebieski szalik na szyi powiewał na wietrze. Zaraz minie skwer i będzie już blisko domu.
— Patrzcie, jak się wystroiła. Pieniędzy ma od męża huk, to i stroić się może. A iż dziecko z głodu umiera, to już nie jej problem — usłyszała głos za plecami i zatrzymała się.
Na łKinga odwróciła się wolno, czując, jak wiatr niosący te słowa wbija się w nią jak nóż, i spojrzała w oczy staruszki, w których migotało coś, co przypominało zarówno litość, jak i zimne, wyrachowane zwycięstwo.