Zatłoczona Droga

twojacena.pl 2 tygodni temu

Korek

Samochody stanęły w martwym korku, ciasno jeden za drugim. Ani w tę, ani w drugą stronę nie było ruchu od dobrej pół godziny. Szyby pozamykane, bo klimatyzacja na pełnych obrotach. Na zewnątrz upał nie do wytrzymania, ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadali w radiu.

Powietrze nad rozgrzanym asfaltem falowało i drżało. W środku Toyoty panował przyjemny chłód, ale patrzenie na ten sam zastygły obraz za szybą zaczynało już wkurzać.

Wiera odkręciła nakrętkę butelki i łyknęła parę łyków wody. Wojtek zauważył, iż zostało już tylko ze ćwierć butelki. Ciągle piła, choćby nie pomyślała, żeby mu zaoferować. Pewnie by odmówił, ostatni łyk na pewno by jej oddał. Ale ona zachowywała się, jakby go tam w ogóle nie było.

— I jak długo to jeszcze potrwa? — warknęła Wiera, wyraźnie zirytowana.

To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. Jej milczenie było gorsze niż krzyk. Wolałby, żeby wrzeszczała. Nie kłócili się, ale jak tylko coś poszło nie tak, Wiera milkła na kilka godzin, a czasem na dni, całą sobą pokazując, iż to on zawinił. Przepraszał, wysłuchiwał jej monotonnego wywodu, w końcu się godzili.

— Co tak siedzisz? Zrób coś w końcu! — znów się na niego rzuciła, jakby to on był winny korkowi na obwodnicy.

Tym razem on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.

— Po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty jeszcze, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, gdy ty pieścisz się z córeczką? Lepiej bym się przeszła po galerii. Albo posiedziała z Kasią w kafejce, zjadłabyśmy lody. — Wiera sapnęła nosem. — No i proszę, już mam zatkany nos. Jeszcze tylko żeby się rozchorować od tej klimy.

Wojtek wyłączył klimatyzację.

— Żartujesz sobie? W tej upale auto w pięć minut zmieni się w piekarnik. Chcesz, żebyśmy się tu ugotowali? — warknęła.

Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tyle mówiła. To go zaniepokoiło. Mimo to milczał i z powrotem włączył klimę.

Przed nimi między samochodami szedł jakiś mężczyzna, ale nie doszedł do ich Toyoty — wsiadł do auta w sąsiednim rzędzie.

— Widziałeś? Pewnie sprawdzał, co się dzieje. Może wie, dlaczego stoimy? — rzuciła Wiera.

— Może — przytaknął.

— No to czego się gapisz? Idź, dowiedz się! — syknęła, choćby na niego nie patrząc.

— Co mam się dowiedzieć? Ta korka pewnie ciągnie się na kilka kilometrów. Myślisz, iż on w pół godziny tam doszedł i wrócił? Wątpię. — Spojrzał na nią i od razu poczuł się winny.

— No dobra, ale nie będziemy tu stać w nieskończoność. W końcu ruszymy. Wszyscy siedzą cierpliwie. To przecież obwodnica, a nie jakaś lokalna droga. Pewnie pół Warszawy stoi. — Urwał. Wiera też milczała, wpatrzona przed siebie.

— Dobra, idę. — Wojtek wysiadł z auta.

Rozejrzał się — rząd samochodów z tyłu wyglądał identycznie jak ten przed nimi. Tamten facet wsiadł chyba do czerwonego auta. Zapukał w szybę, a ta opadła o połowę.

— Przepraszam, pan tam szedł do przodu? Wie pan, dlaczego stoimy?

— Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nic nie wie. Może wypadek albo zamach.

Nic nowego. Sam to podejrzewał. Na zewnątrz upał był nie do zniesienia, jak w saunie. Gdy stał pochylony przy szybie, koszula przykleiła mu się do pleców. Wrócił do Toyoty. W radiu leciały wiadomości — ani słowa o korku.

— I co, dowiedziałeś się czegoś? — niecierpliwie spytała Wiera.

— Nic konkretnego. Podobno wszystko stoi aż daleko przed nami. Ktoś mówił, iż może zamach.

— Wiedziałam. Po co cię w ogóle posłuchałam i pojechałam z tobą?

Wojtek się z nią zgodził. Nie powinien był jej namawiać. Gdyby został z córką na działce, jak chciała, uniknąłby całego tego bałaganu. Wróciłby wieczorem, gdy byłoby chłodniej, a korek dawno by się rozładował.

A wszystko zaczęło się tak dobrze…

***

Obudził go dzwonek telefonu. Nie spojrzał nawet, kto dzwoni, sięgnął po komórkę i odebrał.

— Tato, przyjedziesz? — usłyszał głos Oli.

— Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dzisiaj urodziny? — To już mówiła była żona. — Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś.

— Nie, nie zapomniałem, właśnie wyjeżdżam — gwałtownie odpowiedział i otworzył oczy.

Słońce już wysoko. Odjął słuchawkę od ucha — była wpół do dziesiątej.

O urodzinach córki pamiętał do wczorajszego wieczora. Ale wczoraj poszli z Werą i kumplami do klubu, i wszystko wyleciało mu z głowy.

— Tato, nie potrzebuję prezentu, po prostu przyjedź, tęsknię! — zawołała córka w tle, zanim żona się rozłączyła.

Pobrali się prawie trzynaście lat temu. Przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, męcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Po prostu na jakiejś studenckiej impie w akademiku obudził się w łóżku z ledwo znajomą dziewczyną, choćby nie pamiętał jej imienia.

Miesiąc później znalazła go na uczelni i powiedziała, iż jest w ciąży. „No, nie jest najgorsza” — pomyślał i oświadczył, iż się z nią ożeni. Rodzice osłupieli, odradzali. Matka wątpiła, czy to jego dziecko, proponowała test, zanim pójdą do urzędu.

Zrobił go dopiero po narodzinach Oli. Nie było wątpliwości — córka była jego. Zakochał się w niej od razu, gdy tylko wziął ją na ręce w szpitalu. Nigdy nie sądził, iż można tak kochać. Dlatego znosił kłótnie z żoną, jej zazdrość, ciągłe pretensje. Może znosiłby to do dziś, gdyby nie spotkał Wiery.

Wyniosła, zimna, a przy tym uwodzicielska jak grecka bogini. Nie awanturowała się jak była żona. Karała go milczeniem. To była jej jedyna wada. Chodziła po mieszkaniu w krótkich spodenkach i topie, drażniąc go. Przepraszał, choćby gdy nie czuł się winny.

Zazdrościł sam sobieI wtedy Wojtek zrozumiał, iż to nie przypadek, iż spotkał Iraidę – to była jego szansa, by wreszcie odnaleźć spokój i miłość, jakiej naprawdę pragnął.

Idź do oryginalnego materiału