Korek
Samochody stanęły w martwym punkcie, zwartym sznurem. Ani w tę, ani w tamtą stronę nie było żadnego ruchu od ostatniej pół godziny. Szyby pozamykane, bo wszędzie działały klimatyzacje. Na zewnątrz panował upał nie do wytrzymania – ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadali w radio meteorolodzy.
Powietrze nad rozgrzanym słońcem i oponami asfaltem falowało i drżało. W środku Toyoty panował przyjemny chłód. Ale siedzenie w bezruchu, wpatrywanie się w nieruchomy, jakby zatrzymany kadr, obraz – zaczynało męczyć.
Wiola odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i zrobiła kilka łyków. Damian zauważył, iż zostało mniej niż jedna trzecia wody. Wiola co chwilę popijała, nie proponując mu ani kropli. Nie, on by i tak odmówił, ostatni łyk na pewno zostawiłby dla niej. Ale ona piła sama, jakby go w samochodzie w ogóle nie było.
– I jak długo to jeszcze potrwa? – zapytała Wiola rozdrażniona.
To były jej pierwsze słowa od ich wyjazdu z działki. Cisza Wioli była gorsza niż krzyk. Wolałby, żeby wrzeszczała. Nie kłócili się, ale jeżeli już, Wiola milczała godzinami, a choćby dniami, całym swoim zachowaniem pokazując, iż to Damian zawinił. Przyznawał się do winy, przepraszał, wysłuchiwał monotonnego wywodu, i w końcu się godzili.
– Co tak siedzisz? Zrób coś – znów rzuciła się na Damiana Wiola, jakby to on odpowiadał za korek na Obwodnicy.
Teraz on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.
– I po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? No dobra, ty, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, gdy ty pieścisz się z córką? Wolałabym pochodzić po sklepach. Albo posiedzieć z Magdą w kawiarni, zjeść lody – Wiola prychnęła nosem.
– No i proszę, nos mi się zatkał. Jakby mało było chorować od tej klimatyzacji – znów poskarżyła się Wiola.
Damian wyłączył klimatyzację.
– Nie, ty sobie żartujesz? Auto w minutę nagrzeje się na takim słońcu. Chcesz, żebyśmy się tu ugotowali albo udusili? – obruszyła się Wiola.
Damian nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tyle mówiła. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Ale nie odezwał się, tylko ponownie włączył klimatyzację. Przed nimi, między rzędami aut, szedł mężczyzna. Nie doszedł do Toyoty Damiana, tylko wsiadł do czerwonego samochodu w sąsiednim pasie.
– Widziałeś? Przyszedł stamtąd. Może dowiedział się, co tam się stało? – zasugerowała Wiola.
– Może – zgodził się Damian.
– No to czego siedzisz? Idź, dowiedz się – powiedziała Wiola, nie patrząc na niego.
– Co mam się dowiedzieć? Korek może ciągnąć się kilometrami. Myślisz, iż on zdążył tam dojść i wrócić w pół godziny? Wątpię – Damian spojrzał na Wiolę i znów poczuł się winny.
– No dobra, ale nie będziemy tu stać wiecznie. Wcześniej czy później ruszymy. Wszyscy siedzą cierpliwie i czekają. To Obwodnica, a nie jakaś podrzędna droga. Tutaj stoi pół Warszawy – Damian zamilkł. Wiola też milczała, wpatrzona przed siebie.
– Dobrze – Damian wysiadł z samochodu.
Obejrzał się – rzędy aut ciągnęły się w nieskończoność, zarówno przed nimi, jak i za nimi. Wydawało mu się, iż mężczyzna wsiadł do czerwonego samochodu. Damian zapukał w szybę, która opadła do połowy.
– Przepraszam, pan tam szedł? Nie wie pan, dlaczego stoimy? – zwrócił się do kierowcy.
– Wygląda na to, iż cała Obwodnica stoi. Nikt nie wie. Może wypadek albo zamach.
Nic nowego Damian się nie dowiedział. Sam też tak myślał. Na zewnątrz panował nieznośny żar, jak w saunie. Gdy stał pochylony przy oknie, koszula na plecach nasiąkła potem i oblepiła go nieprzyjemnie. Wrócił do Toyoty; w radiu leciały wiadomości. Ani słowa o przyczynie korka, jakby w ogóle nie istniał.
– No i co, dowiedziałeś się? – niecierpliwie zapytała Wiola.
– Nie, wszystko stoi daleko przed nami, może cała Obwodnica. Ktoś mówił o zamachu.
– Wiedziałam. Po co cię w ogóle słuchałam i pojechałam z tobą? – jęknęła Wiola.
Damian przyznał jej rację. Nie powinien był namawiać jej na ten wyjazd. Nie utknąłby w korku, po prostu zostałby z córką na działce, jak chciała. Wróciłby do domu wieczorem, gdy zrobiłoby się chłodniej. Do tego czasu korek by się rozwiązał.
A wszystko zaczęło się tak pięknie…
***
Damiana obudził dzwonek telefonu. Nie spojrzał na wyświetlacz, tylko od razu odebrał.
– Tato, przyjedziesz? – zapytał głos Oli.
– Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dzisiaj urodziny? – To już mówiła żona. Była. – Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś – w jej głosie pobrzmiewał wyrzut.
– Nie, nie zapomniałem, właśnie wyjeżdżam – powiedział gwałtownie Damian i otworzył oczy.
Słońce stało już wysoko. Odsunął telefon od ucha i zobaczył na ekranie godzinę – wpół do dziesiątej.
O urodzinach córki Damian pamiętał jeszcze wczoraj wieczorem. Ale potem on, Wiola i jego znajomi dobrze się zabawili w klubie i wszystko wyleciało mu z głowy.
– Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, tęsknię! – krzyknęła w tle córka, i telefon zamilkł. Żona się rozłączyła.
Pobrali się prawie trzynaście lat temu. I przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, dręcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Po prostu jako student na imprezie w akademiku obudził się w łóżku z ledwo znajomą dziewczyną, choćby nie pamiętał jej imienia.
A miesiąc później znalazła go na uczelni i powiedziała, iż jest w ciąży. „No, niczego sobie” – pomyślał Damian i oświadczył, iż jest gotów się ożenić. Rodzice byli w szoku, odradzali. Matka wątpiła, czy to jego dziecko, sugerowała test, zanim pójdą do urzędu.
Zrobił go, ale dopiero po narodzinach córki. Ola byłaDamian spojrzał na Iraidę i uśmiechnął się, wiedząc, iż w końcu znalazł to, czego zawsze szukał – ciszę, spokój i dom, który nie potrzebował płotów.