Byłam zbyt dobrą i ufającą osobą: zostałam z dzieckiem i złamanym sercem
Opowieść o kobiecie, która dwa razy próbowała zbudować rodzinę… i dwa razy została zdradzona
Mówią, iż małżeństwo to coś świętego. Powinno opierać się na miłości, zaufaniu i szczerości. Wierzyłam w to całym sercem. Dwa razy zaczynałam wszystko od nowa, z otwartym sercem, bez kalkulacji i wątpliwości. I dwa razy zostałam z ranami na duszy, z samotnością w oczach i jedyną prawdziwie cenną osobą w życiu — moim dzieckiem.
Mam na imię Helena. Pochodzę z małego miasteczka w województwie mazowieckim. W młodości byłam naiwna, łagodna, zbyt dobra. Za tę dobroć, jak się okazało, często się płaci bólem.
Pierwszy raz zakochałam się nagle. To było dawno, kiedy wracałam z przyjaciółką z sąsiedniego miasta. Autobus się spóźnił, robiło się ciemno. Moja przyjaciółka wyjechała wcześniej, a ja zostałam sama. On — Artur — zaproponował pomoc, powiedział, iż mieszka niedaleko, i zaprosił mnie na nocleg. Prawie się nie znaliśmy, ale jego mama przyjęła mnie jak swoją. Ugościli mnie w osobnym pokoju, opiekowali się mną, karmili. Po kilku dniach pełnych rozmów i ciepła wszystko nabrało tempa — romans, który gwałtownie przerodził się w małżeństwo.
Jednak prawda, jak zwykle, okazała się straszna.
Matka Artura jako pierwsza wysunęła pomysł małżeństwa. Powiedziała: „Dobra dziewczyna, będzie spokojnie”. On się zgodził. Dopiero później dowiedziałam się, iż cały czas spotykał się z inną kobietą. Matka była przeciwna tamtej, więc postanowił „zadowolić” — mnie, matkę, siebie. Ożenił się ze mną, a serce zostawił u innej.
Małżeństwo było puste. Noce rezygnował, pił, unikał rozmów, a kiedy urodził się nasz syn, było jeszcze gorzej. Miałam nadzieję, iż ojcostwo go zmieni — ale stał się jeszcze chłodniejszy.
Pewnego dnia przyprowadził do domu młodą kobietę — rzekomo pomoc domową z dzieckiem. Zamieszkała z nami. Na początku nic nie podejrzewałam, ale później okazało się: to była przyjaciółka tamtej, z którą mnie zdradzał. Nie tylko pomagała, ale i organizowała tajne spotkania, osłaniając ich przede mną.
Wytrzymywałam. Nie dlatego, iż byłam słaba. Ale dlatego, iż nie miałam do czego odejść — nie fizycznie, a duchowo. Żyłam dla dziecka. Potem dostałam pracę w szkole — jako nauczycielka nauczania początkowego. I oto pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, przyszła do mnie… ta kobieta. Jego kochanka. Ta, z którą był przez cały czas.
Stała w drzwiach i drżącym głosem powiedziała:
— Przepraszam. Nie chcę już żyć w kłamstwie. Byliśmy razem cały ten czas, ale nie mogę już tak dłużej. Zostawiam go. Obiecuję.
Rzeczywiście odeszła. Ale „pomoc domowa” została — została i zajęła moje miejsce. Kiedy się rozwiedliśmy, przeprowadziła się do naszego domu, do mojego łóżka, do mojego dziecka. Wszystko to było jak obcy, zły sen.
Minęły lata. Najpierw odeszła ona — ciężko zachorowała i zmarła. Opiekowałam się nią, mimo wszystko. Ponieważ człowiek powinien pozostać człowiekiem. Potem zmarł Artur. Zostałam tylko ja i nasz syn. I złamane serce.
Ale to nie koniec prób.
Po kilku latach poznałam Olego. Miałam nadzieję, iż życie daje mi drugą szansę. Był pracowity, wyjechał zarabiać do Libii, potem — do Kuwejtu. Pięć lat. Pisał listy, dzwonił, obiecywał „zacząć od nowa”.
Kiedy wrócił, stał się jak inni — hojny, hałaśliwy, otoczony kobietami. Pieniądze płynęły szerokim strumieniem: restauracje, drogie prezenty, wesołe towarzystwa. Dla wszystkich — oprócz mnie. Ja pozostawałam w jego domu i kontynuowałam opiekę… nad jego matką. Cały ten czas wiedział: nie opuszczę staruszki, będę się nią opiekować, prać, gotować. Potrzebował nie żony — potrzebował darmowej opiekunki dla matki. I znów wpadłam w pułapkę.
Milczałam. Przez kilka lat. Dopóki nie zrozumiałam: żyję nie swoim życiem. Nie jestem służką, ofiarą, drugoplanową rolą.
Rozwód znów. Cichy, bez skandali. On został z pieniędzmi i pustką. Ja — z synem i spokojną duszą. Już nie szukałam miłości. Zmęczyłam się byciem celem dla czyjejś wygody.
Mój syn ma teraz dwadzieścia dwa lata. Jest dobry, uczciwy, silny. Pod wieloma względami — całkowite przeciwieństwo swoich ojców. Jestem z niego dumna. Mamy wspólne, przytulne mieszkanie, spokój wieczorów i ciepło w domu. Pracuję w tej samej szkole. Dzieci mnie kochają, koledzy szanują.
Już nie robię sobie złudzeń. Wiem, iż nie każdy odnajduje szczęście w miłości. Ale znalazłam swoje szczęście — w macierzyństwie, w uczciwości, w tym, iż się nie złamałam.
I jeżeli ktoś mówi, iż bycie zbyt dobrą to wada, odpowiem: „Nie. To moja siła”. To dzięki tej dobroci pozostałam sobą, nie stałam się zgorzkniałą osobą chcącą mścić się czy przeklinać.
Żyję. Jestem silna. Jestem kobietą, która przeżyła zdradę i przez cały czas pozostała człowiekiem.