Teraz córka ma pretensje: „Mamo, dlaczego nas skłóciłaś?”
– Córka wyszła ze szpitala w środę! – opowiada pięćdziesięciosiedmioletnia Krystyna. – Miała tam być tylko kilka dni, a leżała dwa tygodnie. Mówili, iż to drobny zabieg, a skończyło się na poważnej operacji… No, ale na szczęście wszystko już za nami! W środę rano do niej dzwonię i pytam: „O której cię wypisują? Mam nadzieję, iż twój Mateusz cię odbierze samochodem?”. A ona, niepewnie: „Nie trzeba mnie odbierać, sama sobie poradzę, on jest w pracy. W razie czego wezmę taksówkę…”
Córka Krystyny, Anna, ma nieco ponad trzydzieści lat, męża i dwóch synów – chłopców w wieku dwóch i czterech lat. Anna nie pracuje, zajmuje się dziećmi. Po urodzeniu pierwszego syna poszła na urlop macierzyński, ale firma, w której pracowała, upadła jeszcze przed narodzinami drugiego dziecka, więc nie miała dokąd wrócić.
Nie spieszy jej się jednak do pracy. Mają tradycyjny podział ról – mąż zarabia i utrzymuje rodzinę, co w pełni im wystarcza. Anna dba o dom, robi to sumiennie – u niej zawsze jest czysto, ciepły obiad na stole, a dzieci są zadbane i dobrze wychowane.
– Ustaliliśmy, iż zamieszkam u nich na czas pobytu Anny w szpitalu i zajmę się wnukami! – opowiada Krystyna. – Miało to być tylko na kilka dni. Anna wszystko przygotowała – rozpisała nam plan: co, komu i kiedy podgrzać… A gdy okazało się, iż zostanie w szpitalu dłużej, to bardziej martwiła się o nas niż o siebie! Chociaż patrząc na jej męża, wcale się jej nie dziwię… Dorosły facet, a do życia zupełnie nieprzystosowany!
Krystyna wiedziała, iż jej zięć w domu nic nie robi, ale co innego słyszeć, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Mateusz jest przyzwyczajony, iż wszystko mu podają pod nos – sam sobie choćby kromki chleba nie ukroi, łyżki nie weźmie, będzie siedział i czekał, aż zrobi to teściowa. O umyciu talerza po sobie choćby nie ma mowy.
– W swoim własnym domu nie wie, gdzie co leży! Czego nie weźmie – „Oj, nie wiem, trzeba Anię zapytać…” Mówię mu: „Mateusz, ale Anna jest na oddziale intensywnej terapii! Co, mam jej tam dzwonić i pytać, gdzie w domu stoi soda albo gdzie znaleźć rękawiczki dla dzieci?”. Cisza…
Krystyna cały dzień biegała jak w kołowrotku, zajmując się wnukami, gotując dla wszystkich i sprzątając dom. Mateusz liczył na to, iż będzie żył jak zawsze – wróci z pracy, zje i usiądzie do komputera, ignorując brudne naczynia i bawiące się w chaosie dzieci.
Ale Krystyna od pierwszego dnia postawiła sprawę jasno.
– Zjadł, wstał, odsunął talerz i poszedł włączyć komputer. Podchodzę i wyciągam wtyczkę z gniazdka. Mówię: „Wiesz co, Mateusz, ja nie jestem Anią! Nie ma tu służby, twoich brudnych naczyń nie będę zmywać. Więc marsz do kuchni i gwałtownie posprzątaj po sobie! W internecie posiedzisz, jak już zrobisz wszystko w domu i położysz dzieci spać!”
– I co on na to?
– Na początku się oburzył: „Ale ja muszę sprawdzić służbowe e-maile!”. Mówię mu: „Cały dzień w pracy miałeś na to czas, nic się nie stanie, jeżeli poczekasz do jutra!”. No to wstał i poszedł. Obraził się jak indyk, ale co miał zrobić? Przecież jego własna matka nie kwapiła się, żeby mu pomóc z dziećmi. Więc pod nosem mruczał, ale robił, co trzeba – i naczynia mył, i z dziećmi się zajmował, jak umiał.
Przez całe dwa tygodnie Krystyna uczyła zięcia życia. Mateusz wieszał pranie, mył garnki, ścielił łóżko – jednym słowem, robił to, czego nie robił od dnia ślubu. Warczał, złościł się, ale wykonywał polecenia.
Kiedy nadszedł dzień wypisu Anny, Krystyna była pewna, iż Mateusz odbierze żonę ze szpitala. Przecież to oczywiste – kobieta po operacji, z torbami pełnymi rzeczy, a on ma samochód.
– A córka mi mówi: „Mamo, ja mu sama powiedziałam, żeby nie przyjeżdżał, dojadę taksówką!”. Mówię: „Ania, zwariowałaś?! choćby nie myśl o tym!”. Dzwonię do tego mojego zięcia i pytam: „Mateusz, dlaczego nie jedziesz po żonę?”. A on: „Ania mi powiedziała, iż sama wróci! Ja dzisiaj nie mogę, jestem w pracy!”. Wtedy już mi się ciśnienie podniosło. „Mateusz, a może przypomnisz mi, kim ty adekwatnie jesteś? Menedżerem? To świetnie! Ale wiesz co? Menedżer to nie chirurg, nie kontroler lotów i choćby nie sprzątacz – jak cię nie będzie w pracy przez tydzień, to nikt choćby nie zauważy! Nic się nie stanie, jeżeli pojedziesz po własną żonę!”. A on się rozłączył…
Nie odbierał telefonów, więc Krystyna zadzwoniła do swojego męża – ojczym Anny, który wychowywał ją od dorosłości. Nie pytając o nic, zgodził się po nią pojechać. Przywiózł córkę do domu z dwiema wielkimi torbami rzeczy, które zdążyły się uzbierać przez dwa tygodnie – szlafrok, ręczniki, naczynia, laptop…
Ale zamiast podziękować matce, Anna zaczęła ją oskarżać.
– „Mamo, po co ty się wtrącasz? Powiedziałam Mateuszowi, iż nie musi przyjeżdżać! Teraz się obraził i nie odbiera telefonu! Tylko tego mi brakowało, żeby się dąsał…”. A ja jej na to: „Ania, spójrz na siebie! Ledwo stoisz na nogach! A za Mateuszem nie ma co się uganiać. Sama go sobie na kark wciągnęłaś, czas coś z tym zrobić! Jak chce strzelać fochy, to niech idzie do swojej mamusi!”.
Z taką teściową nie trzeba wrogów – skłóciła córkę z mężem?
A może właśnie miała rację, stawiając zięcia do pionu i pomagając córce? Zamiast mieć pretensje, powinna jej podziękować?
Co myślicie?