Gdy Jakub przyjechał do szpitala, serce waliło mu jak młot. W dłoni ściskał wiązkę balonów z napisem Witajcie w domu, a na tylnym siedzeniu samochodu leżał miękki koc, w który miał owinąć dziewczynki. Jego żona, Kinga, przeszła ciążę z godnością, a po długich miesiącach niepewności nadszedł wreszcie moment, który zmienił ich życie na zawsze.
Lecz w jednej chwili wszystko runęło.
Gdy wszedł na salę, pielęgniarka kołysała nowo narodzone bliźniaczki, ale Kingi nie było. Żadnego śladu. Ani torby, ani telefonu. Tylko kartka leżąca na stoliku nocnym:
*Wybacz. Zajmij się nimi. Zapytaj swoją matkę, co mi zrobiła.*
Świat Jakuba rozpadł się na kawałki. Instynktownie wziął córeczki na ręce maleńkie, kruche, pachnące mlekiem i czymś głęboko znajomym. Nie wiedział, co robić. Stał jak skamieniały, krzycząc w środku.
Kinga odeszła.
Rzucił się do pielęgniarek, domagając się wyjaśnień. Wzruszyły ramionami powiedziały, iż wyszła rano, twierdząc, iż wszystko ustalone z mężem. Nikt nie zauważył niczego dziwnego.
Zabrał dziewczynki do domu, do nowego pokoju, pachnącego świeżością i wanilią, ale serce ściskało mu się boleśnie.
Pod drzwiami czekała już jego matka, pani Barbara, z uśmiechem i zapieckiem pełnym pieczonej ryby.
*Wreszcie moje wnuczki!* wykrzyknęła radośnie. *Gdzie jest Kinga?*
Jakub podał jej kartkę. Twarz matki zbladła.
*Co jej zrobiłaś?* spytał ochrypłym głosem.
Próbowała się tłumaczyć. Mówiła, iż chciała tylko porozmawiać, przypomnieć Kingi, by była dobrą żoną, uchronić syna przed kłopotami. Puste słowa.
Tej nocy Jakub zamknął drzwi przed matką. Nie krzyczał. Patrzył tylko na córeczki i walczył, by nie oszaleć.
Gdy je kołysał, przypominał sobie, jak Kinga marzyła o macierzyństwie, jak wybierała imiona Zofia i Antonina i jak głaskała brzuch, myśląc, iż on śpi.
Sprzątając jej szafę, znalazł kolejny list. Adresowany do jego matki.
*Nigdy mnie nie zaakceptuje. Nie wiem już, co zrobić, by być wystarczająco dobrą. jeżeli chce, żebym zniknęła zniknę. Ale niech syn pani wie: odchodzę, bo pani odebrała mi wiarę w siebie. Nie daję już rady*
Jakub czytał raz, potem drugi. Wszedł do pokoju córeczek, usiadł przy łóżeczku i płakał. W ciszy.
Zaczął jej szukać. Dzwonił do przyjaciół, pytał znajomych. Odpowiedzi były zawsze te same: *Czuła się obco w twoim domu.* *Mówiła, iż kochasz matkę bardziej niż ją.* *Bała się zostać sama ale jeszcze bardziej bała się zostać z tobą.*
Miesiące mijały. Jakub nauczył się być ojcem. Zmieniał pieluchy, przygotowywał mleko, zasypiał w ubraniu. I czekał.
Aż pewnego dnia, w pierwszą rocznicę urodzin córeczek, ktoś zapukał do drzwi.
Była to Kinga. Ta sama, ale inna. Chudsza, z oczyma pełnymi bólu, ale i nadziei. W rękach trzymała torbę z zabawkami.
*Wybacz mi* szepnęła.
Jakub nic nie odpowiedział. Przytulił ją mocno. Nie jak zraniony mąż, ale jak ktoś, kto odzyskał połowę serca.
Później, siedząc na podłodze pokoju córeczek, Kinga opowiedziała wszystko. O depresji poporodowej. O słowach teściowej. O czasie spędzonym u przyjaciółki w Krakowie, o terapii, o listach, których nigdy nie wysłała.
*Nigdy nie chciałam odejść.* łkała. *Po prostu nie wiedziałam, jak zostać.*
Jakub uścisnął jej dłoń.
*Teraz zrobimy wszystko inaczej. Razem.*
I tak zaczęli od nowa. Od nieprzespanych nocy po pierwsze ząbki i słowa. Bez pani Barbary. Próbowała wrócić, błagała o przebaczenie, ale Jakub nie pozwolił, by ktokolwiek zniszczył jego rodzinę.
Rany się zabliźniły. A może miłość nie polega na doskonałych rodzinach czy małżeństwach bez skaz. Chodzi o to, kto zostaje, gdy wszystko się wali. O tych, którzy wracają. O tych, którzy potrafią wybaczyć.







