Zrobiło mi się wstyd za matkę w samolocie. Sama mam dziecko, ale bez przesady

mamadu.pl 1 dzień temu
Leciałam ostatnio samolotem. Pewna kobieta zajęła trzy miejsca, rozłożyła zabawki, fotelik, kocyk i jeszcze zdążyła rzucić w stronę współpasażerów dwa słowa. W tym samym momencie wiedziałam, iż znów oberwiemy rykoszetem – my, wszyscy inni rodzice, którzy naprawdę się starają. Bo takie zachowania nie mają nic wspólnego z empatią, a tylko pogłębiają stereotyp "roszczeniowej matki".


Lot pełen napięcia, zanim jeszcze wystartowaliśmy


Zaczęło się jeszcze przed boardingiem – kobieta z dzieckiem w wieku około dwóch lat przepychała się do kolejki priorytetowej, krzycząc, iż "ma małe dziecko, więc może".

Ok, z dzieckiem. Sama je mam i też kiedyś korzystałam z pierwszeństwa.

Ale już w samolocie zaczęło być niezręcznie. Owa kobieta zajęła trzy miejsca w rzędzie: jedno dla siebie, jedno dla dziecka, trzecie na zabawki. Koc, tablet, butelki, maskotki,

suszone owoce.

A potem padły dwa słowa: "Mam prawo".

I tyle. Zero spojrzenia, zero uśmiechu. Zero próby zrozumienia, iż tu wszyscy lecą – z dziećmi, z lękiem, z ograniczoną przestrzenią.

Jestem matką. I to mnie zabolało


Zabolało mnie to nie tylko jako pasażerkę, ale również jako matkę. Bo wiem, ile kosztuje wyjazd z dzieckiem. Ile wymaga to organizacji, pokory, elastyczności. Jak trudno jest opanować małego człowieka w zamkniętej metalowej puszce 10 tysięcy metrów nad

ziemią.

Ale wiem też, iż nie jestem pępkiem świata tylko dlatego, iż mam wózek i pieluchy w plecaku. I kiedy widzę taką postawę: "Z drogi, matka leci", to wiem, iż za chwilę znów

przeczytam w internecie komentarze w stylu: "Rodzice to najgorsi pasażerowie". I nikt nie doda: "Ale nie wszyscy".

Dziecko to nie przepustka do ignorowania innych


Macierzyństwo nie daje immunitetu od uprzejmości. To, iż mam dziecko, nie zwalnia mnie z bycia człowiekiem w przestrzeni publicznej. A samolot to nie prywatna strefa komfortu, tylko wspólna przestrzeń. Przestrzeń, w której wszyscy próbujemy jakoś przetrwać – niektórzy z bólem uszu, niektórzy z nudą, a inni – z dwulatkiem na kolanach.

Dlatego tak bardzo boli mnie, gdy ktoś traktuje macierzyństwo jak kartę przetargową: "Mam dziecko, więc wszystko mi wolno".

Widziałam już różne sytuacje. Płaczące dzieci, rodziców tulących niemowlaki przez cały lot, maluchy w histerii i mamy, które przepraszają wzrokiem za każdą sekundę zamieszania. I to wystarcza. Uśmiech, krótkie: "Przepraszam, mamy ciężki dzień" potrafi rozładować napięcie. A "mam prawo" lub "proszę się dostosować", tylko je podkręca.

Macierzyństwo nie zwalnia nas z empatii. Wręcz powinno ją wzmacniać. Bycie matką uczy pokory. Przynajmniej powinno. Bo jeżeli naprawdę zależy nam na świecie, który będzie przyjazny naszym dzieciom, to musimy zacząć od siebie.

Od tego, jak traktujemy innych ludzi. Także w samolocie. choćby jeżeli jesteśmy zmęczone. choćby jeżeli lecimy z maluchem. choćby jeżeli mamy dość i marzymy o świętym spokoju na własnym metrze kwadratowym.

Idź do oryginalnego materiału