– Zrozumiałem, iż kocham tylko ciebie – oznajmił mi mój były mąż po siedmiu latach od rozwodu

przytulnosc.pl 4 dni temu

Mój były mąż, po siedmiu latach tułaczki, nagle przejrzał na oczy i uświadomił sobie, iż kocha tylko mnie, nie może beze mnie żyć i jest gotów wrócić do mnie. Gdyby to stało się pół roku po rozwodzie, płakałabym ze szczęścia i zgodziłabym się na jego propozycję, by odbudować nasz związek. Ale teraz już się z tym pogodziłam.

Nasza miłość była dla mnie czymś jak zaklęcie, jak obsesja. Kochałam go tak bardzo, iż rozstanie wydawało mi się większym złem niż śmierć.

To nie są puste słowa. Naprawdę zapomniałam o sobie, kochałam tylko jego, robiłam wszystko, aby czuł się komfortowo. jeżeli był zadowolony, to nie potrzebowałam niczego więcej.

Teraz rozumiem, iż to był jakiś nienormalny, wręcz chorobliwy stan, ale wtedy wydawało mi się, iż znalazłam miłość swojego życia, tę o której piszą książki i kręcą filmy.

Przez dwa lata żyliśmy razem. Przestałam utrzymywać kontakty z przyjaciółmi, oddaliłam się od rodziny, bo mój mąż stał się centrum mojego wszechświata – chciałam spędzać z nim każdą wolną chwilę.

Bardzo przeżywałam, iż nie mogę zajść w ciążę i urodzić mu dziecka. On nie naciskał, ale ja wbiłam sobie do głowy, iż muszę to zrobić dla niego.

Nic z tego nie wyszło. Może to choćby dobrze, bo pewnego dnia mój mąż mnie zostawił. Powiedział, iż zakochał się w innej, nie chce mnie oszukiwać, więc odchodzi.

Zamigotało mi przed oczami. Kolejnych kilka miesięcy słabo pamiętam – opowiadano mi o nich. Zadzwoniłam do mamy, coś przepłakałam do słuchawki, aż przeraziłam ją do szpiku kości.

Potem były środki uspokajające, choćby musiałam położyć się do szpitala, ale to wszystko działo się jakby poza moją świadomością. To było jak gorączkowy sen – źle ci, ale nie możesz się obudzić.

Ostatecznie jakoś doszłam do siebie. Bez wsparcia rodziny i przyjaciół bym sobie nie poradziła. Musiałam znaleźć nową pracę, bo ze starej mnie zwolnili. Nic dziwnego, skoro przez tyle czasu się tam nie pojawiałam.

Uczyć się żyć na nowo było ciężko. Czasami zdarzały się nawroty, wpadałam w histerię, ale im więcej czasu mijało, tym lepiej się czułam.

Około rok później mój były mąż nagle przyszedł z wizytą. Niby, iż nie jesteśmy sobie obcy, iż się stęsknił. Spędziliśmy razem noc, a w mojej duszy rozkwitły rajskie ogrody, zapłonęła nadzieja na szczęśliwą przyszłość, ale następnego dnia ten człowiek znów odszedł.

Uścisnął moją rękę, powiedział, iż przeszłość powinna pozostać przeszłością, i poszedł. A ja znów płakałam i wpadałam w histerię. Tym razem jednak udało mi się dojść do siebie w ciągu tygodnia.

Zrozumiałam, iż muszę wyrwać tego człowieka z duszy i z głowy, poszłam więc do psychologa. Praca nad sobą trwała długo, dotyczyła nie tylko relacji z mężem, ale bardzo mi pomogła.

Nawet jakoś łatwiej było mi oddychać, słowo daję. Pojawiły się nowe zainteresowania, jakaś wewnętrzna pewność siebie, przyszłość już mnie nie przerażała.

Dobrze mi było samej. Mam kogoś, z kim spędzam czas, ale nic więcej. Na razie nie chcę wychodzić za mąż. Nie jestem pewna, czy te relacje byłyby dla mnie korzystne.

Moje życie mi odpowiada. A byłoby naprawdę świetnie, gdyby nie fakt, iż niedawno znikąd znów pojawił się mój były mąż.

Pojawił się w moich drzwiach z nieśmiałym uśmiechem i bukietem. Kiedy spotkał mój chłodny wzrok, speszył się, ale nie ustąpił.

– Zrozumiałem, iż kocham tylko ciebie – oznajmił, wręczając mi kwiaty.

Wyglądał już nie tak zadbany jak kiedyś. Ubrany czysto, ale jakoś niechlujnie. Zaczęły mu się przerzedzać włosy, przytył, co wcale mu nie pasuje.

Pewnie nie znalazł już takiej naiwnej jak ja. Nikt wokół niego nie tańczy, nikt nie biegnie, żeby zapewnić mu wygodę. Spróbował innych opcji i zdecydował się wrócić.

Nie, dziękuję. Wydałam tyle pieniędzy, czasu i sił, żeby się go pozbyć, iż teraz choćby z dopłatą bym go nie chciała. I nic w mojej duszy nie zadrżało, co mnie bardzo cieszy.

Poradziłam mu, żeby zapomniał o moim adresie i więcej nie przychodził. Myślę, iż tak zrobi, bo w moim spojrzeniu nie zobaczył tego zachwytu, który kiedyś tam był.

Sam sobie jest winien. A mnie teraz świetnie się żyje bez niego.

Idź do oryginalnego materiału